czwartek, 25 kwietnia 2013

{ Koreańskie słodkości } TONYMOLY Backstage Gel Eyeliner

Pora na kolejny cukierek z Korei. Szmat czasu temu postanowiłam wypróbować jakiś żelowy eyeliner. Dumałam, przeglądałam ceny, chodziłam po drogeriach. Aż do momentu, gdy nie sprawdziłam cen azjatyckich - wtedy zapadła szybka decyzja: zamawiam z eBaya! I jakież to cudo tym razem do mnie przypełzło?

TONYMOLY Backstage Gel Eyeliner


CENA: ok. 23 zł

Mój wybór padł na markę TONYMOLY. Marka oczywiście koreańska, wypuściła serię kosmetyków do makijażu o nazwie Backstage. Jaka stała za tą linią filozofia? A cholera ich wie? Że rockstars (a raczej że K-POP)? Że koncerty? Huk - no nie wiem :P Wiem za to, że akurat ten eyeliner należy od ich bestsellerów. Czy to znaczy, że dobrze trafiłam?


Kwestie techniczne: Produktu w opakowaniu są 4 gramy. Kolor, który posiadam to nr 1 black. Na aukcjach znajdziemy w sumie 8 dostępnych kolorów, choć najpopularniejsze czarny i brązowy. Wchodzą jednak nowe, część jest już tylko dostępna na eBayu. Poszukiwaczki szalonych odcieni będą zawiedzione, bo z takowych uświadczą chyba tylko różowy oraz turkus. 

Opakowanie ma ciekawy kształt, które niestety jest średnio praktyczne, jeśli planujemy je schować do płaskiej kosmetyczki. Po rozłożeniu na części mamy zakrętkę, pędzelek oraz pokrywkę. 

Gdy kupowałam ten eyeliner odpowiadało mi to, że miał w sobie dodatkowo pędzelek. Oczywiście nie wiedziałam jakiej będzie jakości i czy dobrze będzie się spisywał w boju. W tej kwestii trafiłam w dziesiątkę. Syntetyczne włoski, choć nie są już tak zwarte jak na początku, wciąż świetnie sobie radzą. Trzyma się wygodnie w ręce i świetnie współpracuje z produktem. Bomba!

Śmiesznym featurem jest fakt rozsuwanego pędzelka. Ja nigdy z tego nie korzystam, ale jeśli ktoś woli dłuższe to może go to zadowoli - a wiadomo jak to jest z kobietami :P Ponoć wielkość ma znaczenie. Ważne jest, aby zsuwać całość z powrotem, do momentu usłyszenia kliknięcia - inaczej pędzelek będzie się rozsuwał i wyginał będąc w zakrętce (doświadczyłam tego, wiem co mówię ;). Oczywiście wymaga też częstego mycia. 

Ale my tu pitu, pitu o opakowaniu, ale jaka w praktyce jest jego zawartość?

Konsystencja jest fantastyczna! Używa się go bardzo gładko i przyjemnie. Nie ma problemu z namalowaniem kreski, wszystko idzie płynnie. Po 3 miesiącach używania jest wciąż w świetnym stanie, może odrobinkę zgęstniał. Eyeliner jest wodoodporny - tak przynajmniej wnioskuję z opisów, które zdarzyło mi się tu i ówdzie przeczytać. Trochę się tego bałam, bo miałam negatywne doświadczenia z tego rodzaju kosmetykami. Na szczęście można go spokojnie zmyć jakimś preparatem do makijażu. Możecie być jednak przygotowane na fakt, że jeśli usmarujecie sobie nim rękę to zwykłym mydłem nie da się go ruszyć - a oto dowód.

Kreska namalowana dołączonym pędzelkiem i szuru buru mydłem ;)
Gdy eyeliner już zaschnie to trzyma się naprawdę świetnie. Nie kruszy, nie spływa, nie nic. Cały dzień piękna kreska :3

Eyeliner w praktyce

Podsumowując - świetny produkt! Zero zarzutów! Nie wiem jak spisują się tego rodzaju eyelinery dostępne u nas na rynku, ale ten zdecydowanie wart jest niewielkiej inwestycji, szczególnie dla osób zaczynających z żelowymi wynalazkami (jak ja!).

Ja już przygotowałam sobie screeny i następny post będzie mini tutorialem o zakupach przez eBay, łącznie z poradami w kwestii wyszukiwania :D

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

{ PRZEPIS } Naturalnie kokosowy balsam do ust

Od kilku miesięcy już przestawiłam się zupełnie na naturalne balsamy do ust. Najpierw miałam jeden domowy od Smykusmyka, potem trafilam na markę Figgs&Rouge - którą uważam za przesadnie wysoko wyceniającą swoje produkty firmę. Zapasy jednak powoli się kończyły i trzeba było zrobić coś samemu.

Uzupełniając zapas wosku pszczelego, dorzuciłam do koszyka olej kokosowy. Coś co okazało się być cudownym półproduktem bogów! A nie dla nich syntetyczne kokosy, o nie... Gdy wącham tą śmieszną maź, która o dziwo nazywana jest olejem, czuję się kobieta w reklamie Bounty. Nagle mam plaże, hamak i świeżo rozbitego (przez samego Jasona Momoa) kokosa pełnego miąższu i mleka... Na szczęście używając go w balsamie do ust wciąż pozostawia ten boski aromat. Dlatego szykujcie zlewki, bo warto troszkę posiedzieć w kuchni!

NATURALNIE KOKOSOWY BALSAM DO UST


SKŁADNIKI:

PROPORCJE:

  • 1:1:1 - balsam twardszy; do słoiczka i opakowania na sztyft; 
  • 1,5:1:1 - balsam miększy; do słoiczka 
  • Kolejność produktów w proporcjach taka sama jak na liście przepisów

PRZYDATNY SPRZĘT:

  • miarki, chociaż wystarczy odkażona łyżeczka
  • zlewka, aby było łatwiej przelać do opakowań
  • mieszadełko
  • opakowania - u mnie w tej roli słoiczki z Rossmana za jakieś 1,50 zł






WYKONANIE: 

1.  Do naczynia w którym będziemy wszystko topić, dajemy odpowiednią porcję wosku oraz masła shea. Ilość, której użyłam w tym przypadku do 10 ml każdego ze składników. Wszystko to wstawiamy do kąpieli wodnej i czekamy aż w pełni się rozpuści. 



2. Wyciągamy naczynie. Dokładamy do niego oleju z kokosa, który ma konsystencję podobną do wazeliny. Nakładając go rozkoszujemy się zapachem. Mi w tym czasie zdążyło już wszystko zacząć zastygać (z powodu dużej zawartości wosku), więc musiałam znów pogrzać całą mieszankę. 











3. Dodajemy kapsułkę wit. E, mieszamy i przelewamy do odkażonych wcześniej słoiczków. Pozostawiamy do wystygnięcia i gotowe!


Muszę przyznać, że jestem mega zadowolona z tego przepisu. Jest prosty, tani i ten zapach... No i oczywiście sama natura :3 Osobiście wolę trochę miększe balsamy w słoiczkach, więc gdy ten skończę użyję proporcji 1,5:1:1.

Tym razem składniki kupowałam w sklepie Goremi - Zdrowe Kosmetyki. Tam dostaniecie wszystkie 3 potrzebne półprodukty z baaardzo niskich cenach: to co widzicie na zdjęciach plus najtańsza wysyłka wyniosło tylko 14,82! A ilości takie wystarczą na całą masę balsamów do ust ;) 

I co Wy na takie rozwiązanie?

sobota, 13 kwietnia 2013

{ Koreańskie słodkości } Holika Holika Petit BB Cream Essential

Zebrałam się w sobie i postanowiłam, że zacznę pisać o koreańskich kosmetykach, które wpadają mi w ręce. Nie są one aż tak dostępne na naszym rynku i często trudno znaleźć jakieś informacje po polsku na ich temat. Są pewne marki, które są bardziej znane tj. Skin79, Missha czy Lioele. Pozostaje jednak ogromna ilość innych, u nas mniej popularnych o których warto pisać. A że ich wybór oraz jakość są intrygujące szkoda marnować potencjału ;) Pierwszy wybór padł na...

BB cream Holika Holika - Petit BB Essential SPF30 PA++

Odpowiednia oprawa graficzna musi być

Firma Holika Holika wypuściła serię Petit, której nazwa wzięła się prawdopodobnie z wielkości opakowań - klasycznie koreańskie kremy bb mają 50 ml, ten zaś ma 30 mlW skład linii wchodzi pięć rodzajów kremów: Clearing, Watery, Shimmering, Moisture oraz Essential. Każdy dostosowany jest do innych potrzeb skóry. Różnią się również filtrami przeciwsłonecznymi. Opakowania mają kilka kolorów oraz inne obrazki kotków :3 Tak, tak, przejrzałyście mnie... Kupiłam z powodu tego kotka... Skłoniłam się ku niemu również z powodu niziutkiej ceny - opakowanie kosztuje ok. 20 zł z darmową wysyłką z Korei. Zamówiony oczywiście przez eBay. Sprawdziłam cenę na stronie producenta i przeliczając Wony na nasze wychodzi plus-minus właśnie taka kwota.

Sobie wybrałam wersję Essential. Krem zawiera kolagen oraz wyciąg z kawioru, a wszystko po to, by niedopuszczać do zmarszczek, odżywiać oraz nawilżać naszą skórę. Ja oczywiście mogę tylko pokornie w to wierzyć, bo koreańskiego nie umiem ;)

Cała linia występuję tylko w jednym odcieniu. Z tego co wyczytałam jednak, nie każdy jest identyczny. Trzeba pamiętać, że produkt jest dopasowany do urody i standardów koreańskich - wszystko będzie blade i jasne.

Konsystencja mojego kremu jest bardzo "esencjonalna" ;) Nie jest rzadki, dosyć gęsty, ale bardzo gładko rozprowadza się po twarzy. Można by wręcz rzec, że ma w sobie pewną śliskość :P Zapewne zasługa to silikonów, które w sobie na pewno ma.

Ilość, którą widzicie na moim palcu wystarczy mi na umalowanie całej twarzy - wydajność cudowna! Nie ma w nim błyszczących drobinek, co dla mnie jest plusem. Kolor jest jasny, po roztarciu wychodzi z niego bardzo lekki różowy odcień. Muszę go jednak z tego miejsca obronić. Po zrobieniu całego makijażu kolor dopasowuje się do mojej skóry. Chociaż na początku mogę wyglądać trochę blado to po godzinie wszystko jest tak jak powinno. Na malutki plusik zasługuje jeszcze za zapach, który jest bardzo przyjemny, choć trudno mi go określić. Jakiś taki perfumowy ;)

Piękne, nie poprawiane zdjęcia - na zdjęciu pierwszym tylko z korektorem pod oczami

Krycie tego specyfiku, jak na krem BB, jest bardzo duże. Należy dokładnie rozprowadzić BBika na twarzy, choć dzięki konsystencji nie jest to trudną pracą. Na skórze efekt jest lekko błyszczący, więc jeśli ktoś poszukuje matowego wykończenia puder będzie niezbędny. Wadą jest fakt podkreślania suchych skórek.  Cóż, trudno się dziwić przy tak intensywnym kryciu.  Na szczęście nie wysusza on dodatkowo cery, a można nawet powiedzieć, że coś tam nawilża. Moja znajoma, mająca inny krem z tej serii, narzekała jednak, że zatykał jej pory.

Suma sumarum na początku byłam tym kremem zachwycona. Z czasem bywały dni, że moja skóra raz dobrze, raz przeciętnie, wyglądała po użyciu. Teraz jednak chciałabym czegoś z dobrym kryciem, ale troszkę lżejszego. Mimo to polecam go na spróbowanie. Mały koszt, a można spróbować czegoś z krainy oryginalnych kremów BB, a nie naszych miejscowych, zachodnich parodii.

piątek, 12 kwietnia 2013

GIVEAWAY! - Wyniki rozdania z okazji 100 posta!

I przyszedł czas, że żywcem...

Ups, nie te realia, nie ten świat, nie ta gra ;)

Kto wie z jakiej gry ten cytat został zaczerpnięty, ten dostanie uścisk Kuny :3 Ale faktem jest, że pora na wyniki mojego szczęśliwego rozdania z okazji setnego posta! Tłumnie zgłaszałyście, każdej pewnie na coś innego zaświeciły się oczy. Początkowo planowałam zrobić filmik z losowania, ale musicie mi wybaczyć - jednak postawiłam na internetowego losowacza. W sumie lista wszystkich głosów to 291! Dużo karteczek musiałabym się naciąć ;)

No dobrze, ale my tu pitu, pitu, a wyniki nie mogę czekać...

Wygrywa... *werble*


Gratuluję serdecznie Klaudii, z którą teraz będę się kontaktować w celu wysyłki :3

Wszystkim serdecznie dziękuję za udział i obiecuję, że nie będzie to ostatnie rozdanie tutaj!

niedziela, 7 kwietnia 2013

{ PRZEPIS } Grejpfrutowe masło do ciała a'la ORGANIQUE

Obiecane DIY z kosmetyków do ciała. Czyli jak tanio i skutecznie zastąpić drogi markowy produkt.

Gdy przed Wielkanocą obchodziłam z moją przyjaciółką centrum handlowe, ona pełna chęci i zachwytu,  oglądała masła dostępne na wagę w sklepie Organique. Już chciała witać się z maślaną gąską, gdy powiedziałam jej: "Weź daj spokój, zrobię Ci takie samo albo nawet lepsze". Są kosmetyki, które trudno zastąpić wersją domową. Masło do ciała zdecydowanie do nich NIE NALEŻY. 

Nie pamiętam jaka cena widniała w sklepie, a zeznania świadków oraz internetów się różnią ;) Producent chwali się, że produkt zawiera 50% masła shea, dodatkowo też wosk pszczeli, olej sojowy, olej awokado i olej z pestek winogron. Posiedziałam, pokminiłam, popatrzyłam co mam w szafie po uzupełnieniu zapasów. Tak powstało...

GREJPFRUTOWE MASŁO SHEA DO CIAŁA A'LA ORGANIQUE 

SKŁAD na 150 gramów:

Cena: ok. 15,50 zł / 150 g


Wystarczą 4 kroki:

  1. Po odważeniu ilości, musimy rozpuścić nasze składniki, znajdujące się w stałym stanie skupienia ;) W teorii najlepiej jest zacząć od wosku, który ma największą temperaturę topnienia. Ja wrzuciłam oba naraz, zaczepiłam pojemnik o garnek i roztapiałam w kąpieli wodnej. Może to trochę zająć. Jeśli masło będzie w drobnych kawałkach wszystko pójdzie szybciej. Co jakiś czas mieszamy odkażoną łyżeczką/mieszadełkiem, aby troszkę przyspieszyć proces.
  2. Odmierzamy oleje (robiłam to wagowo, nie na mililitry), wyjmujemy z kąpieli mieszankę maślano-woskową
  3. Dodajemy oleje, mieszamy wszystko.
  4. Na koniec dolewamy wit. E z przekłutych kapsułek oraz olejek eteryczny. I znów mieszamy.


Po tym całym zamieszaniu, wszystko przelewamy do opakowania. Warto dać masłu czas ostygnąć do pełnego stężenia. A niech sobie masełko odpocznie kilka godzin.


Konsystencja masła jest zwarta, ale nie mocno twarda. Dzięki zawartości wosku pszczelego powinno wytrzymywać wyższe temperatury, choć lepiej na słońce go nie wystawiać :D Nie ma problemów z rozsmarowywaniem na ciele. Olejów możecie użyć dowolnych, w zależności jakich dodatkowych właściwości chcecie nadać gotowemu masłu. Jeśli chodzi o masło to pozostałabym przy tym shea. Każde masło potrafi sporo różnić się twardością, a to potrafi zmienić konsystencje gotowego kosmetyku. Zresztą to jest najtańsze :3

W ten sposób zyskujemy 150 gramów naturalnego masła do ciała. Żadnych zbędnych dodatków, naturalny zapach i skład pełen dobrych właściwości. Jest bombą nienasyconych kwasów tłuszczowych, witamin... Ba! Część składników pomoże nam nawet przy cellulitisie i rozstępach ;) Chociaż wiadomo, że nie samym masłem należy z nimi walczyć, ale takie pachnące wsparcie warto mieć.

I co Wy na takie rozwiązanie?

A propos rozwiązań... Macie czas zgłaszać się do giveawaya jeszcze do końca poniedziałku, a potem wyniki!

piątek, 5 kwietnia 2013

Lubię herbatkej

Wow... Na wstępie powiem tylko WOW. Dziękuję za tak duże zainteresowanie moim Giveawayem! Jest mi strasznie miło, że prezenty się podobają :3 Wszystkim po równo życzę powodzenia! Muszę zorganizować sobie czas, aby dzielić go między bloga, pisanie pracy licencjackiej oraz pewien projekt, w którym biorę udział. Mam jednak w zapasie kilka postów o kosmetykach, które aktualnie robiłam - łatwe, proste i przyjemne rozwiązania dla naturalnych sklepowych produktów np. masła Organique. I będę też próbowała odtworzyć miętowy peeling Eco Hysteria, więc stay tuned!

Póki co w takim razie coś lajtowego. Już jakiś czas temu dostałam do spróbowania herbaty od sklepu Black-tea.pl. Czego jak czego, ale darmowej herbaty nie przepuszczę! ;) Uwielbiam herbatę, głównie sypaną zieloną z dodatkami. Sklep trafił w moment, bo akurat kończyły mi się zapasy, a jeszcze nie znalazłam godnego sklepu z herbatą w stolicy. Większość w centrach handlowych jest koszmarnie droga, zaś w mojej okolicy małego sklepiku brak. Tutaj mamy niskie ceny i darmową wysyłkę na herbatę - nice!


Zestaw, który otrzymałam prezentował się następująco: 4 herbatki oraz przedziwny wynalazek zwany filtrami papierowymi. Ja swoją herbatę rzadko filtruję - zwykle sypię około łyżeczkę zielonej herbaty na dno mojej jumbo filiżanki w groszki. Jednak bardzo lubię wszystkie około herbaciane wynalazki. 


Musicie przyznać, że ciekawy patent. Duża wkładana torebka na herbatę, gotowa do napełnienia. W sam raz dla osób, które swoich listków długo moczyć nie lubią. Pamiętajmy jednak, że herbaty sypane trzeba zaparzać dłużej.  Dlaczego? Z bardzo prostej przyczyny. Sklepowa herbata w torebkach to miałki przemiał herbaciany - jeśli nie wierzycie kupcie sobie sypaną i porównajcie jej zawartość z zawartością torebkowej. Różnica jest gigantyczna. Oczywiście nie hejtuję z tego miejsca torebkowych tworów. Sama czasem piję, mój chłopak pije - wolność Tomku w swoim domku. Wracając jednak do meritum: listkom zawsze dawajcie dłuższą chwilę. Jeśli nie wiecie ile, pytajcie sprzedawcę w sklepie herbacianym. Tutaj na każdym opakowaniu dostajemy informację ile czasu i w jakiej temperaturze parzyć.

Jak w praktyce sprawdziły się herbaty, które próbowałam:

Imbirowa Gienia
Skład: sencha, korzeń imbiru, skórka pomarańczowa, pigwa kandyzowana, naturalny aromat

Trochę się obawiałam tej herbaty, bo nie jestem fanką imbiru - właściwie to nie znoszę... Jednak moje obawy okazały się błędne - nie ma strasznie mocnej pikantności, nie ma wszechogarniającego imbiru. Smak i aromat są przyjemnie owocowe, chociaż nie umiem porównać ich do tych mi znanych. Mój mężczyzna stwierdził, nie znając składu ani nawet nazwy, że pachnie jak budyń waniliowy - hm... Może jest w tym jest? Przyjmę, że to budyń owocowy. Bardzo mniam.


Ognisty Flirt
Skład: sencha, rodzynki - koryntki, cukrowe serduszkami, płatki malwy i słonecznika, aromat

Tu niestety brakowało mi "owocowości", choć z czasem przyzwyczaiłam się do jej delikatnego smaku i aromatu  (trudno mi go nawet zdefiniować). Słabo czuć owoce, kwiatki i serduszka mają głównie cel ozdobny. Jeśli ktoś lubi delikatne, słodkie aromaty  w zielonej herbacie to polecam. Mojego serca nie podbiła.


Skład: Czarna herbata, jabłko, kardamon, czerwony pieprz, kawałki chili, naturalny aromat czekoladowy

Chociaż w składzie mamy chili oraz pieprz herbata nie jest mocno ostra. Idealna na naszą aktualną wiosnę - lekko rozgrzewa, pięknie pachnie czekoladą z nutką przypraw. Nawet ostudzona jest niezła. Jak rzadko pijam czarną herbatę ta dodatkowo posłodzona jest świetna!


Red Devil
Skład: czarny bez, rodzynki, jabłko, hibiskus, papaja i ananas kandyzowane, czerwona porzeczka, maliny i truskawki liofilizowane, banan, aromat

Jeśli nigdy nie piliście herbaty owocowej tego typu to musicie to zmienić. Dla fanów mocno owocowych smaków, z lekkim kwaskiem. Dużo owoców, zapach powalający na kolana. Truskawki, maliny i egzotyczne owoce wyczuwalne... Uwielbiam tego typu napary, mogłabym pić hurtem, na przemian z zieloną. Dodatkowo można zjeść całą zawartość kubka ;) Ale jeśli kupować to dużo, bo herbata tego rodzaju jest najcięższa i najwięcej potrzeba jej do zrobienia wystarczająco intensywnej herbaty.

Powiem Wam, że jako dziecko nie "trawiłam" zielonej herbaty. Dopiero z wiekiem zaczęłam pić ją litrami, szczególnie w wersjach z dodatkami owocowymi. W ogóle herbaty doskonale sprawdzają się na dla mnie jako cudownych napój, pełen smaku i aromatu, bez kalorii i na każdą porę roku (zielonej nigdy nie słodzę, ba! uważam nawet, że jest wtedy obrzydliwa). Nie wspominając o właściwościach zdrowotnych, o których trąbią wszędzie. Antyoksydanty i te sprawy :3

Do dziś chyba tylko jednego smaku nie potrafię znieść. Oolong jest czymś co wzbudziło moje obrzydzenie i nie umiem się przełamać do kolejnych prób. Co jest tym bardziej dziwne, bo lubię nawet czerwoną herbatę Pu Erh, która śmierdzi czasem rybą :D

W ogóle zastanawiam się jakie jest Wasze podejście do herbat. Przykładacie wagę do tego co jest w kubku? Czy Wasze półki też są zastawione tonami torebek, puszek i innych saszetek tego napoju bogów? :3 A jeśli jesteście ze stolicy i macie jakieś sklepy to podajcie!

P.S. Taki mały pe es. Chciałabym z tego miejsca podziękować Smykusmykowi za mentalnego kopa w dupę do ogarnięcia bloga ;)