Podobno każdy z nas ma w sobie coś z dziecka. Ja myślę, że jestem dzieckiem w dominującym procencie swojego jestestwa.
Myślę też, że moja mama jest tego bardzo świadoma, skoro przywiozła mi z LUSHa plastelinę do mycia. Zabawmy się!
LUSH jak zawsze przebija sam siebie. Wynalazki kosmetyczne to ich domena - jeszcze nie spotkałam się z firmą, która byłaby równie kreatywna i oryginalna (i które nie ściągałaby przy tym właśnie z LUSHa...). FUN
widziałam wielokrotnie na ich stronie, ale nie przyciągał mojej
uwagi. Za to moja mama kupiła mi go jako dodatek do "zamówionego" prezentu z
Anglii.
Jakby się zastanowić... Plastelina do mycia? Że co? Jak? Dlaczego?
"Idealny dla dzieci (w każdym wieku), Czerwony FUN będzie czymkolwiek chcesz. Delikatny produkt 4-w-1 może być używany jako szampon w kostce, bomba do kąpieli, mydło, ale również służy do zabawy! Ten jeden z pięciu kolorów, jest idealny do poprawy twojego dnia. Na początku, naciesz się robieniem modeli i kształtów, a później albo ułamuj po kawałku i używaj jako mydła lub szamponu, albo wkrusz pod strumień wody żeby mieć kąpiel z pianą. Zawiera olejki z pomarańczy i mandarynki, które dodadzą trochę słońca do Twojego humoru" - to w luźnym tłumaczeniu mówi nam producent na swojej stroni.
Otrzymujemy 200 gramowy kawałek gniotka o konsystencji modelino-plastelino podobnej. Całość zapakowana jest w biodegradowalną folijkę, na której dodatkowo znajduje się informacyjna naklejka. Wszystko jak zawsze, niezmiennie, w stylu LUSHowym.
Powiem Wam, że miny znajomych kiedy mówię im, żeby umyli sobie ręce plasteliną są bezcenne. Chociażby wczoraj moja koleżanka stwierdziła: "Umyłam ręce plasteliną - takie rzeczy to tylko u Eli".
Powiem Wam, że miny znajomych kiedy mówię im, żeby umyli sobie ręce plasteliną są bezcenne. Chociażby wczoraj moja koleżanka stwierdziła: "Umyłam ręce plasteliną - takie rzeczy to tylko u Eli".
Po rozpakowaniu zawiniątka najpierw czujemy zapach - mój to cudowny, intensywnie cytrusowy kop, w którym wyraźnie czuć mandarynkę połączoną z pomarańczą. Typowy zapach olejków etetycznych, który po jednym wąchnięciu postawi każdego na nogi i wywoła banana na gębie połączonego z nadmierną produkcją śliny (w końcu cytrusy). Bosko, bosko, bosko! Zapach totalny! Szczególnie na zamulone poranki.
Całość jest... Hm... lekko lepka? Nie?... A konsytencja... mmm... Eee... Chyba, żeby pochylić się nad tą kwestią musimy zrozumieć skład. A ten jest bardzo krótki i prosty.
Składniki: Talk, Skrobia kukurydziana, Gliceryna, Sodium Laureth Sulfate, Olejek eteryczny pomarańczowy, Olejek eteryczny mandarynkowy, Limonen (naturalnie występujący z olejkach eterycznych), Zapach, Barwnik 14700.
Sypaliście kiedyś mąkę ziemniaczaną do balona, żeby wykonać własnego gniotka? Albo może mieliście takiego śmiesznego, z oczami i włosami z nitek, wyproszonego od rodziców, którzy kupili go w kiosku? Ta plastelina ma właśnie taką konsystencję. Zwartą, lekko twardą, ale ugniatalną. I to własnie zasługa Skrobi kukurydzianej. W połączeniu z gliceryną i olejkami nie rozpada się sama z siebie tylko trzyma w całości. Dodam, że jest ona przyjemniejsza w dotyku niż mąka ziemniaczana.
Urocze grafiki w stylu japońskich znaków informacyjnych pokazują nam co możemy robić z tym gadżetem. A dlaczego w tym stylu? I dlaczego na opakowaniu znalazły się napisy po japońsku? Ponieważ część pieniędzy z każdego zakupu zbierana była na wsparcie dzieci, które potrzebowały pomocy po tsunami z 2011 r.
Urocze grafiki w stylu japońskich znaków informacyjnych pokazują nam co możemy robić z tym gadżetem. A dlaczego w tym stylu? I dlaczego na opakowaniu znalazły się napisy po japońsku? Ponieważ część pieniędzy z każdego zakupu zbierana była na wsparcie dzieci, które potrzebowały pomocy po tsunami z 2011 r.
Poświęćmy chwilę i podziękujemy Brynowi za to, że zrobił moją plastelinę - Dziękujemy Bryn!
Ja oczywiście postanowiłam przed pierwszym użyciem trochę się pobawić.
Specjalnie dla Was - piękne serduszko! Właściwie była to jedyna rzecz, którą ulepiłam z tej plasteliny. Kiedy jest świeżo otwarta świetnie się na niej pracuje. Troszkę barwi palce, ale nadrabia zapachem! Jeżeli chcemy na dłużej zachować świeżość całego bloczka to musimy go zawsze szczelnie zapakować w folię. Jak trochę przeschnie to wciąż świetnie działa i pachnie, ale już sobie zbytnio z niego nie polepimy.
Plastelinę wykorzystałam w sumie do trzech rzeczy: lepienia (co widać na poprzednim rysunku), do mycia się i do kąpieli. Nie testowałam do włosów, bo jednak wymagam czegoś więcej od kosmetyków, które kładę na łeb.
Taki piękny GIF Wam przygotowałam z mycia rączek. Jak widać, piana nie jest jakaś oszałamiająca, ale są tricki, które pomogą ją zwiększyć. Jeśli zmoczymy trochę uszczknięty kawałek i pozwolimy mu trochę się rozmoczyć to uzyskamy naprawdę miło pieniący się efekt.
Plastelina nie nawilża, ani nie natłuszcza skóry. Właściwie to myje ją do czysta w stopniu takim, że można się poczuć odrobinę jak talerz z reklamy. Myślę, że to efekt połączenia skrobi kukurydzianej oraz SLESu. Dla mnie - to nie problem. I tak ZAWSZE smaruję ciało po prysznicu/kąpieli. Staram się też tak robić z rękoma po każdym myciu. Zaletą oczywiście jest przeboski zapach, który chwilowo pachni nam ciało i "okolice".
Wydajność jest naprawdę duża! Niewielki kawałek wystarczy, żeby umyć całe ciało. Oczywiście można by dyskutować z wygodą mycia takim małym kawałeczkiem, ale czego się nie robi dla zabawy? I dla tego zapachu...
Musimy jednak pamiętać o jednym - z dużą wydajnością przychodzi duża odpowiedzialność. Bo jeśli urwiemy sobie za duży kawałek to średnio jest z nim co zrobić, niż zostawić na wannie albo umywalce. A ten pod wpływem wody cały się nie rozpuści, ale... ale częściowo tak. Będzie przy tym wyglądał jak to co widzicie na zdjęciu po lewej stronie, które wykonałam moim ziemniakiem marki LG.
No cóż...
Plastelina w roli bomby do kąpieli sprawdza się przeciętnie. Nie chciałam jej wrzucać dużo i w efekcie zrobiła tylko troszkę piany, a zapach był bardzo słaby. Podejrzewam, że musiałabym wrzucić pół opakowania albo przynajmniej 1/3, a szkoda mi było tak raz dwa zużyć całość opakowania.
Skończmy więc to wszystko tradycyjne - czyli CENĄ!
CENA - 5 £ (czyli jakieś 25 zł polskich)
Kurcze, właśnie zaczęłam szukać pretekstu żeby nabyć tego gniota :-)
OdpowiedzUsuńMłody niekoniecznie lepi cokolwiek, ale może go przekonam :-)
No cudo po prostu!!
Dla dziecka to faktycznie może być bajer - ciągle robią jakieś kosmetyki które "kolorują" skórę i w ogóle. Tutaj też zostawia trochę koloru na skórze i on od razu się spłukuje. No i jaka satysfakcja z ulepienia czegoś a potem umycia się tym!
Usuńo kurcze jaka świetna sprawa! :D
OdpowiedzUsuńniestety nie mam skad tego zdobyć :/
Ja niestety też nie... chociaż może jak będę miała jakieś pieniądze na zbyciu (haha, śmieszny dowcip :P) to zrobię znowu jakieś zamówienie z Anglii z kimś dodatkowym.
UsuńTak bardzo chcę coś z Lushaaa! Może kiedyś mi się uda pojawić się na wyspach i zrobić skok na ten sklep! :D
OdpowiedzUsuńZapowiada mi się wycieczka w październiku do jukeja, więc wiesz do kogo się uśmiechnąć :P
Usuń