Kiedy jesienią na Igraszkach Kosmetycznych, dostałam 2 kremy CC wiedziałam jedno - trzeba je postawić przeciwko sobie!
Dojrzewałam do tej decyzji, testowałam i jest! Starcie gigantów - niczym Oberyn i The Mountain w "Grze o Tron"! Chociaż tutaj nie będzie tak dramatycznie.
CC creamy to siostry BB creamów. Firmy kombinują, wymyślają nowe nazwy zwykle dla tego samego produktu - nie mówię, że złego, ale często to zgrabny chwyt marketingowy dla rynkowej nowości. W kwestii kremów z literkami to u mnie wygrywała zwykle Azja. Czułam chociażby różnicę w aplikacji, w efekcie jaki dają na twarzy. No ale - GOSH i LUMENE nie mogły tak leżeć odrzucone. Wzięłam je na klatę (a dokładniej rzecz ujmując, na twarz).
Każdy z nich znajduje się w tubce, zawierającej 30 ml produktu. Pod zakrętką mamy zgrabne "dziubki" z których wygodnie nałożymy sobie kosmetyk. GOSH jak zawsze postawił na klasyczną dla nich czerń, zaś LUMENE idzie w delikatną perłę z ciemnoróżową zakrętką. Jednak poza opakowaniem jest różnica w zawartości - przynajmniej według producentów.
CC CREAM GOSH (5 odcieni, cena ok. 50 zł) - SPF 10 - rozświetla - zapewnia krycie - wyrównuje tonację cery - nawilża - zawiera pigmenty odbijające światło - niedoskonałości skóry są mniej widoczne - efekt przeciwstarzeniowy - nie zawiera parabenów, olejów oraz perfum |
CC CREAM LUMENE (3 odcienie, cena ok. 69 zł) - SPF 20 - długotrwałe krycie - lekka konsystencja - dopasowuje się do naturalnego koloru skóry - wyrównuje zaczerwienienia, przebarwienia, niedoskonałości - ekstrakt z arktycznej borówki bruszwicy - efekt wygładzonej twarzy bez skazy |
Te kolory,które do mnie trafiły, to GOSH - 02 IVORY oraz LUMENE - MEDIUM.
Żeby dokopać się do składu w kremie GOSHa musiałam odkleić naklejkę, która stawiała pewien opór widoczny dokładniej na zdjęciach... Nie mamy co tutaj liczyć na mega naturalne składy - nawet LUMENE, które zwykle ma je całkiem przyzwoite, tutaj nie szarżuje. W podkładach - tfu! CC kremach - liczy się skuteczność i zasada "nie szkodzić".
W kwestiach pielęgnacyjnych mimo wszystko wygrywa LUMENE. Ich krem CC zawiera olej z borówki brusznicy (nie ekstrakt, jak wskazuje opis), olej słonecznikowy (dosłownie kropelkę pod koniec składu) oraz ekstrakt z rozmarynu (też szczyptę). Znajdziemy tam też zapaszek. Domyślam się, że nie wspominają o olejach, bo ludzie się ich z jakiegoś powodu boją. Ja tutaj będę Wam pisać - nie bójcie się ich! One nie gryzą i nie zrobią Wam z twarzy frytury! O czym zresztą przekonacie się na zdjęciach.
GOSH też pokusił się o dodatek naturalny, czyli ekstrakt z owoców Evodia Rutaecarpa. Czym jest ta tajemnicza roślina? Niestety nie udało mi się rozwikłać tej zagadki... Może to właśnie jest tajemniczy "aktywny składnik Gatuline® Radiance"? Jak ktoś jest zainteresowany to zachęcam do głębszego researchu.
Starczy tego pisania, przejdźmy do zawartości i kolorów!
GOSH w odcieniu IVORY jest jest wyraźnie jaśniejszy i wygląda całkiem wdzięcznie pokazywany na ręce. Faktycznie jakiegoś szczególnego zapachu w nim nie znajdziemy. LUMENE w odcieniu MEDIUM potrafi na ręce wyglądać zbyt pomarańczowo i ciemniej niż moja lekko opalona ręka. Ma za to zapach, który bardzo przypada mi do gustu. Jest on lekko owocowy, mi przypomina jakieś takie dżemowe maliny. Nie jest on bardzo intensywny, ale umila nakładanie go na twarz. Konsytencja obu jest niemalże identyczna. Dosyć rzadka, ale nie lejąca. "Krem" łatwo wydobyć z opakowania - nawet jeśli kończy się opakowanie to wystarczy chwilowo postawić tubkę na nakrętce. Wygodnie się na nim pracuje, przyjemnie nakłada palcami.
Starczy tego gadania - przejdźmy do akcji!
Na takich zdjęciach, efekty są średnio widoczne. Poza tym, że oba kolory wyglądają dobrze na mojej twarzy (mimo różniących je kolorów). Również oba wyrównały mi ładnie koloryt skóry - właściwie były w stanie zastąpić podkład i częściowo korektor. Jaka jednak jest między nimi zasadnicza różnica?
GOSH w praktyce jest bardzo błyszczący na twarzy. Nie jest to zasługa drobinek, bo tych nie byłam w stanie nigdzie wypatrzeć. Daje po prostu efekt mocno rozświetlonej skóry. Oczywiście po przypudrowaniu efekt jest jest mniejszy, ale bardzo szybko powraca na pierwszy plan. Nie zupełnie jest to wykończenie, którego szukam. Odcień IVORY powinien pasować większości osób - bardzo ładnie stapia się z cerą i daje efekt "drugiej skóry".
Z LUMENE sytuacja ma się zgoła inaczej. Nie jest to efekt w 100% matowy, ale przyjemnie satynowy. Po całkowitym nałożeniu w dotyku jest nawet lekko pudrowy. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że daje niezły efekt photoshopa na twarzy. Sam mój TeŻet stwierdził, że aparat miał problem ze złapaniem ostrości, bo skóra wyglądała na wygładzoną. Moim zdaniem kryje lepiej niż CC GOSHa. Odcień MEDIUM był dla mnie o ćwierć za ciemny. No może o 1/8. Jeśli przyjrzycie się na tym zdjęciu mojemu czołu to zauważycie różnice pomiędzy tymi dwoma "kremami". To, że jest on za ciemny, właściwie było zauważalne tylko dla mnie. Mimo wszystko nie przeszkadzało mi to szczególnie. Zdjęcia te robiłam zimą, więc teraz kiedy przyszło lato jest idealny. Może zimą pokusiłabym się o wersję jaśniejszą. Zastrzegam też, że nałożyłam tutaj ciut za grubą warstwę :P
Oba CC dawały mi świetne, nawilżone uczucie na twarzy. GOSH może ciut lepsze co zapewne łączy się z jego błyszczeniem. Stosowałam je w trakcie zimowej kuracji kwasami i sprawowały się w tej roli znakomicie. O wydajności z czystym sumieniem mogę napisać tylko w odniesieniu do LUMENE. Opakowanie spokojnie wystarczyło mi na prawie pół roku używania. Oczywiście nie nakładam ogromnej szpachli, bo i produkt tego nie wymaga.