Od zeszłej środy, w domu już są upieczone pierniczki. Przyszła pora, aby je ozdobić. Zwykle, zajmuje się tym mama, która ma do tego świetną rękę. Mi brakowało zwykle odwagi - nie czułam się dość pewna w tym. Wczoraj, kiedy nie było mnie w domu mistrzyni ceremonii postanowiła zająć się lukrem. Gdy wróciłam do domu, okazało się, że była zmęczona, lukier jej wyszedł za rzadki, nie chciało jej się zajmować tym i w ogóle...
Postanowiłam więc zająć się tym faktem. W głowie miałam ciągle wszystkie odcinki świąteczne Nigelli Lawson, gdzie przy klasycznych amerykańskich świątecznych piosenkach, gotuje w myśl zasady "Gotowanie ma sprawiać przyjemność". I z takim założeniem siadłam do zdobienia. Bez napinania i stresu. Zrobiłam sobie Rooibos waniliowy, radio grało świąteczne utwory.
Lukier, który stosujemy składa się z cukru pudru i soku z cytryny. Cała rzecz polega na utarciu w odpowiednich proporcjach te składniki. Lukier nie może być za gęsty, ani za rzadki. Nie używamy żadnych specjalnych przyrządów poza tym. Zwykłe woreczki śniadaniowe z lekko uciętym rogiem - co również wymaga oka, ponieważ dziura nie może być ani za duża, ani za mała. Wszystko jednak poszło po mojej myśli!
Na mnie już pora - szydełko wzywa. Do jutra muszę coś ukończyć, a łatwo nie będzie...