Wszyscy mają Tinty - mam i ja!
Ale co z tego wynikło? Czy ma on sens bytu w mojej szufladzie?
Ten tint wpadł w moje ręce podczas imprezy nowościowej firmy COSNOVA - wtedy do testów znalazły się w moich szufladach nowości marki na sezon jesień/zima. Jakby się zastanowić to taki produkt bardziej pasuje na letnie klimaty, ale to nie ja decyduję o momencie premiery kosmetyku. Przynajmniej jeszcze nie.
Dane techniczne są następujące: w typowo "lakierowej" buteleczce, znajdujemy 10 ml żelowego kosmetyku, który nakładamy sobie przy pomocy "błyszczykowego" aplikatora. Odcień jest tylko jeden - 010 Rose Flush. I jak sama nazwa sugeruje, aromat jest również różany.
Zadaniem produktu jest barwić nasze policzki i usta, na rumiano-czerwono-różany kolor. Producent na opakowaniu zachwala, że efekt będzie longlasting, a w swoim marketingu obiecuje łatwą aplikację.
Jeśli mam być szczera, to długo podchodziłam do tego kosmetyku jak pies do jeża. Z jednej strony strasznie się jarałam, ale z drugiej bałam się swojego braku doświadczenia w takich wynalazkach. Jak to zwykle bywa, do testów zabrałam się w najmniej odpowiednim momencie, czyli kiedy miałam jakieś 30 minut do wyjścia na ślub i wesele. Żeby jednak było mniej hardkorowo użyłam go tylko na ustach.
Efekt przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Usta stały się pięknie rumiane, po dwóch warstwach miałam naturalnie czerwono-różane usta. Ostatecznie jednak zdecydowałam się na czerwoną szminkę, dzięki czemu odkryłam dodatkowe zastosowanie - tint użyty jako baza przedłużył i poprawił trwałość mojej szminki. O! Jak to przypadki potrafią stać się cudownym odkryciem.
Po tym pierwszym oswajaniu chętniej wzięłam się za dalsze użytkowanie. Oczywiście i na ustach, i na policzkach.
Efekty możecie oczywiście zobaczyć na zdjęciach. Słabych, bo jednak lustrzanką to lepiej żeby ktoś nam robił zdjęcia, niż żebyśmy robili to samodzielnie z rąsi.
Co mogę stwierdzić o tym wynalazku?
Ma fantastyczną konsystencję. Dzięki żelowej formie łatwo się go rozprowadza i łatwiej jest uzyskać potrzebny efekt. Mam porównanie z Benetintem i srsly - ten w wydaniu Catirce bije bestseller Benefitu o głowę razem z szyją. Przebija go też "pigmentacją". Barwioną wodą benefitowską trzeba się na machać. Tutaj to rachu ciachu i po robocie.
Długotrwały efekt. Oczywiście na ustach nie jest aż tak trwały, jak na policzkach, ale wciąż ma ode mnie ogromnego PLUSA. Jak producent obiecał tak jest. Jak miał barwić tak barwi.
A barwi na cudowny kolor. Uwielbiam ten efekt, gdy nałożę go na ustach i czuję się jak jakaś rusałka albo inna słowianka. Cudowne rumiane, różane usteczka, które wyglądają przy tym naturalnie. Tralala, jaka jestem piękna naturalnie. Tiu, tiu, tiu ♥ Na policzkach daje nam słodkie zaróżowienie. Złożone w kombo mamy +50 do słodkości.
Plusik dodaję jeszcze za praktyczność. Aplikator "błyszczykowy" jest idealny do puntkowego nakładania. Poza tym cały produkt to mistrz wyjazdowy - róż i coś do ust w jednej, małej buteleczce. Mała waga i gabaryty aż się proszą o zapakowanie do kosmetyczki.
To czego nie daje to nawilżenia ust, którego zupełnie nie wymagałam od tego kosmetyku. Nie ma dawać, nie daje, nie będzie dawał - nie do tego został stworzony. Wystarczy dodatkowo w mieć ze sobą pomadkę do ust i voila! Perfekt, minimalistic, cutesy look dla każdego.
Aby jeszcze przysłodzić ten zajebisty kosmetyk trzeba powiedzieć o jego cenie. Kosztuje *werble połączone z clif hangerem stulecia* tylko 16,99 zł za 10 ml! W porównaniu z Benetintem (moim zdaniem słabszym "oryginałem"), który kosztuje około 100 zł za 15 ml, to chyba nie muszę nic dodawać.
Wiem, że Catrice czasem trudno jest dostać. Albo w drogerii nie ma szafy marki, albo jest przebrana jak lumpeks po dniu dostawy dlatego...
PODZIELĘ SIĘ Z WAMI JEDNĄ SZTUKĄ! A co mi tam, taki mam gest!
Co należy zrobić? Zostawić komentarz pod postem i wypełnić formularz - tak dla bezpieczeństwa Waszych maili. Napiszcie mi coś o Waszych tintach albo o ich braku. Albo wierszyk. Albo piosenkę. Albo cokolwiek.
Mini rozdanie potrwa sobie do 4 stycznia. Zwycięzca zostanie wylosowany i poinformowany o swoim zwycięstwie - tutaj oraz mailowo!
Krwisty żel na paluchach - barwi wyśmienicie |
Efekt przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Usta stały się pięknie rumiane, po dwóch warstwach miałam naturalnie czerwono-różane usta. Ostatecznie jednak zdecydowałam się na czerwoną szminkę, dzięki czemu odkryłam dodatkowe zastosowanie - tint użyty jako baza przedłużył i poprawił trwałość mojej szminki. O! Jak to przypadki potrafią stać się cudownym odkryciem.
Po tym pierwszym oswajaniu chętniej wzięłam się za dalsze użytkowanie. Oczywiście i na ustach, i na policzkach.
Rozmazane, bo z rąsi |
Efekty możecie oczywiście zobaczyć na zdjęciach. Słabych, bo jednak lustrzanką to lepiej żeby ktoś nam robił zdjęcia, niż żebyśmy robili to samodzielnie z rąsi.
Co mogę stwierdzić o tym wynalazku?
Ma fantastyczną konsystencję. Dzięki żelowej formie łatwo się go rozprowadza i łatwiej jest uzyskać potrzebny efekt. Mam porównanie z Benetintem i srsly - ten w wydaniu Catirce bije bestseller Benefitu o głowę razem z szyją. Przebija go też "pigmentacją". Barwioną wodą benefitowską trzeba się na machać. Tutaj to rachu ciachu i po robocie.
Długotrwały efekt. Oczywiście na ustach nie jest aż tak trwały, jak na policzkach, ale wciąż ma ode mnie ogromnego PLUSA. Jak producent obiecał tak jest. Jak miał barwić tak barwi.
A barwi na cudowny kolor. Uwielbiam ten efekt, gdy nałożę go na ustach i czuję się jak jakaś rusałka albo inna słowianka. Cudowne rumiane, różane usteczka, które wyglądają przy tym naturalnie. Tralala, jaka jestem piękna naturalnie. Tiu, tiu, tiu ♥ Na policzkach daje nam słodkie zaróżowienie. Złożone w kombo mamy +50 do słodkości.
Jaka jestem słodka do wyrzygu. |
Plusik dodaję jeszcze za praktyczność. Aplikator "błyszczykowy" jest idealny do puntkowego nakładania. Poza tym cały produkt to mistrz wyjazdowy - róż i coś do ust w jednej, małej buteleczce. Mała waga i gabaryty aż się proszą o zapakowanie do kosmetyczki.
To czego nie daje to nawilżenia ust, którego zupełnie nie wymagałam od tego kosmetyku. Nie ma dawać, nie daje, nie będzie dawał - nie do tego został stworzony. Wystarczy dodatkowo w mieć ze sobą pomadkę do ust i voila! Perfekt, minimalistic, cutesy look dla każdego.
Aby jeszcze przysłodzić ten zajebisty kosmetyk trzeba powiedzieć o jego cenie. Kosztuje *werble połączone z clif hangerem stulecia* tylko 16,99 zł za 10 ml! W porównaniu z Benetintem (moim zdaniem słabszym "oryginałem"), który kosztuje około 100 zł za 15 ml, to chyba nie muszę nic dodawać.
Wiem, że Catrice czasem trudno jest dostać. Albo w drogerii nie ma szafy marki, albo jest przebrana jak lumpeks po dniu dostawy dlatego...
PODZIELĘ SIĘ Z WAMI JEDNĄ SZTUKĄ! A co mi tam, taki mam gest!
Co należy zrobić? Zostawić komentarz pod postem i wypełnić formularz - tak dla bezpieczeństwa Waszych maili. Napiszcie mi coś o Waszych tintach albo o ich braku. Albo wierszyk. Albo piosenkę. Albo cokolwiek.
Mini rozdanie potrwa sobie do 4 stycznia. Zwycięzca zostanie wylosowany i poinformowany o swoim zwycięstwie - tutaj oraz mailowo!
Ciężko napisać mi o tintach, gdy nie mam ani jednego :< i to jest właśnie powód, dla którego się zgłaszam, z chęcią przetestowałabym tę formę kosmetyku, której jestem bardzo ciekawa.
OdpowiedzUsuńCzaiłam się na niego, recenzja jest zachęcająca :) Miałam też kupić na wypróbowanie z innych firm - Technic i Collection. Chętnie wypróbuję tint od Catrice :)
OdpowiedzUsuńTen tint można kupić w internetowym sklepie ladymakeup :D mają tam też inne kosmetyki Catrice
OdpowiedzUsuńja jednak nie mogę się do tej formuły przekonac :/
OdpowiedzUsuńpaskudnie podkreśla suchość na ustach no i ten posmak, kurze jak kilogram landrynek :D
Fakt - smak jest koszmarny, ale no... nie to jest celem tego kosmetyku, bo w sumie sam smak na ustach jest chwile.
UsuńZ suchymi skórkami to też trochę prawda, ale cóż - warto zadbać bardziej o usta, bo jak ma się suche skórki to tylko błyszczyk może dobrze wyglądać na ustach ;)
Mam jednego tinta z Manhattanu. Właściwie to nie wiedziałam, że można go na usta stosować - będę musiała spróbować. :D Choć pachnie ładnie, tego nie mogę mu odjąć, ale na pewno nie jak róże. :D
OdpowiedzUsuńMam to samo, ciekawi mnie ale boję się użyć, jednak mnie zdopingowałaś :)
OdpowiedzUsuńwygląda tak naturalnie, że może dzięki niemu przekonałabym się do podkreślania ust :)
OdpowiedzUsuńPS: dziękuje za post o korektorze mineralnym!
Chyba nie umiałabym się tym malować. Tak się przyzwyczaiłam do proszków mineralnych, że wszystko, co nie jest prochem zaczyna mnie przerastać. ;-)
OdpowiedzUsuńMam go, ale zawiódł mnie tym, że więcej koloru zostaje na palcach niż na policzkach. Nie no, nie jest zły, ale chyba nie jaram się :P
OdpowiedzUsuńNie mam tinta ni jednego,
OdpowiedzUsuńale pragnę właśnie tego.
Chcę spróbować, czy da radę
usta zrobić mi rumiane.
I policzki jak u piczki :D.
Kolorówki nie kupuję,
bo za chwilę zbankrutuję.
Chcę coś wygrać chociaż raz,
gdyż to chyba jest mój czas.
Urodziny mam drugiego
i prezenta chcę takiego.
A że jestem tak zuchwała,
no to teraz dla mnie brawa!
Pozdrowienia od wiernej "czytaczki" :).
Dziękuję w imieniu swoim za to, że prowadzisz tak fajnego bloga, który nie raz pomógł :)!
Thank you for another excellent write-up. Exactly where else could anybody get that type of facts in such a ideal way of writing? I have a presentation next week, and Im on the look for such information and facts.
OdpowiedzUsuńJeux de coiffure
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńhuhu, chcę ! wielbię catrice, ale porównanie z lumpeksem najtrafniejsze - nigdy nie ma tego, po co przyszłam ;/ miałam benetint ale to badziew, tint z bell badziewnie wygląda na ustach - ale widzę w tym potencjał. no, a teraz se strzelę szota z herbatki, a co mi tam.
OdpowiedzUsuńJa niedawno zamówiłam tint z Manhattanu, ale jeszcze nie przyszedł, wiec testy przede mną, ale jestem zakochana w efektach, jakie one dają :)
OdpowiedzUsuńNa Twoich ustach wygląda pięknie!
OdpowiedzUsuń