środa, 31 lipca 2013

{ TUTORIAL } Podkład mineralny z bazy, czyli tanio - szybko - dobrze!

Nadrabianie zaległych postów potrafi być ciężkie - przynajmniej dla mnie, czyli kogoś kto jeszcze nie wyrobił sobie dobrego rytmu blogowania. Przyczyną może być też fakt, że zawsze rozpisuję się na temat wszystkiego. Może bez potrzeby, ale lubię każdy temat "do głębi zgłębić". 

Dziś coś, co wiele osób interesowało. Pokażę Wam, jak w oszczędny i prosty sposób, można zrobić sobie podkład mineralny, który będzie idealnie dopasowany do Waszego koloru cery! Wszystko to, dzięki kolorówce.com, która ma w swojej ofercie niezbędne składniki. Let's get to it!

DISCLAIMER! Zdjęcia do tego posta robione były ratami. Nie tego samego dnia, nie o tej samej porze, nie w takich samych warunkach pogodowych. Starałam się, aby jak najlepiej oddawały rzeczywistość, co niestety nie zawsze się udawało...


MINERALNY PODKŁAD NA BAZIE Z KOLORÓWKA.COM



POTRZEBNE BĘDĄ:
Pod koniec wypiszę kilka PRO TIPów oraz jakie zakupy warto poczynić, gdy chcecie się pobawić w robienie podkładu.

Zaczynamy od wybrania bazy kolorystycznej, która jest "najbliższa" naszej cerze. Ja skorzystałam z porady osoby mądrzejszej ode mnie, czyli Bobbi Brown. Radzi ona, aby podkłady testować na skraju żuchwy i szyi. 

Słabe kolorystycznie zdjęcie...

Za pierwszym razem, z tych 4 kolorów, najbardziej przypasował mi odcień NUDE. 


Do woreczka strunowego odsypujemy sobie Bazę do podkładu. Ja odmierzyłam 4 ml. Następnie, łyżeczką 0.15 ml dokładamy sobie bazę kolorystyczną. Przy takich ilościach dodawałam ją powoli, po jednej łyżeczce. Dodajemy łyżeczkę, zamykamy woreczek tak by miał w sobie trochę powietrza i delikatnie rozcieramy między rękoma. Jak najlepiej opisać ten ruch? "Weź torebkę między dłonie ułożone płasko i zacznij pocierać. Ruch powinien przypominać nieco zacieranie rąk z radości, co nawet może być zgodne z  prawdą, bo już niedługo Twój primer będzie gotowy" - taki opis znalazłam na stronie kolorówki, a tyczył się akurat robienia Primera :P

Kiedy zobaczymy, że mieszanka jest roztarta jest na jednolity proszek, sprawdzamy odcień. Najpierw dodajemy Bazy z koloru "skóry". Kiedy jest plus minus taki jak potrzebujemy, dopiero zmieniamy jego odcień przy pomoc kolorów podstawowych.

Znów twarz w słabym kolorze...

Gdy robiłam sobie pierwszy podkład do 4 ml Bazy SM dodałam 4 porcje Bazy NUDE i 2 porcje Bazy GREEN (odmierzane łyżeczką 0.15 ml). Oczywiście, kolor w podkładzie będzie jaśniejszy niż nasza twarz, ale nie będziemy go przecież na twarz kłaść kilogramami przy pomocy szpachelki, tylko grzecznie nakładać pędzlem. 

Gdy kolor wyjdzie jak trzeba, ucinamy rożek torebki strunowej i przesypujemy zawartość do słoiczka.

KONIEC PRACY! Rachu, ciachu i po strachu! 

Trudno mi opisać to jakoś "bardziej", bo to naprawdę jest takie proste. Wsyp, potrzyj, sprawdź, wsyp, potrzyj, sprawdź, GOTOWE!


Pierwszy podkład był prawie idealnie w moim odcieniu. Ale ja nie zadowalam się "prawie", szczególnie jeśli robię coś na miarę dla siebie. Drugą wersję wykonałam w innym składzie:
Dlaczego odmieniony skład? O tym w poradach!









A teraz to, co zapewne wszystkich interesuje najbardziej - jak mój superhipercool podkład sprawdza się na twarzy?

Dzięki cieniowi, moje zęby stały się idealnie żółto-szare :D

Przed to ja - smutna, że moja twarz nie wygląda pięknie i idealnie... Aż włosy mam mokre z tego smutku.
Po - uwierzcie lub nie - to znowu ja! Teraz już szczęśliwa, z kciukiem do góry z zadowolenia. Moja twarz ma równy koloryt, dokładnie taki jak powinien być. Jest lekko zmatowiona, ale nie chamsko płaska. Pod oczami nałożony mam dodatkowo korektor mineralny, który (nie zaskoczę Was) również sama zrobiłam.

Jeśli brakuje Wam zbliżeń mojej twarzy

Oświetlenie przy zdjęciach było dosyć ciepłe, ale trudno się dziwić, kiedy za oknem żar leje się z nieba, a słońce jest w pełnym rozkwicie. 

OPINIA O PODKŁADZIE VER. 2.0: 

Wiem, że moja twarz nie wygląda idealnie - i nie chodzi mi nawet o kształt. Na takim zdjęciu wychodzi każden jeden detal i niedociągnięcie. Kiedy przychodzi do fotografowania swojej twarz to fotograf ze mnie marny. W "normalnym życiu" cera wygląda bardzo ładnie. Jest zmatowiona, ale nie jest to chamski, płaski mat. Krycie jest trochę większe niż średnie, dlatego przy kolejnej wersji dodam jeszcze więcej Color Blend WHITE. Trudno powiedzieć mi, jak długo takie cudo trzyma się na twarz. Nie sprawdzałam z zegarkiem w ręku. Wszystko zależy od pogody, tego co będę robić danego dnia. Warto mieć ze sobą bibułki matujące i/lub puder, jeśli chcemy wyglądać perfecto cały czas, szczególnie w takie upały. Mi nie przeszkadza, jak zaczynam się trochę błyszczeć, bo jednak jestem tylko człowiekiem :P

Dodaję jeszcze zdjęcia ze spotkania blogerek, które jeśli dobrze pamiętam wykonała mi Gosia. Tutaj też mam ten podkład plus w ogóle cały make-up mineralny, samorobiony. Poza bazą do cieni, tuszem i kredką do powiek. Serio, serio!


Co mnie zachwyciło w podkładzie mineralnym to jego lekkość. Nie czuję go na twarzy, nic mnie nie oblepia, nie muszę martwić się o rozcieranie linii szyja-twarz. Również dzięki temu, ze kolor jest idealnie mój!


CO WARTO KUPIĆ NA POCZĄTEK?

Robienie podkładu z bazy uważam za dobry wstęp do robienia bardziej skomplikowanych podkładów z gotowych zestawów. Bardzo prawdopodobne, że taki będzie Wam wystarczał (tak jak mi) i nie będziecie musiały wyciągać mocniejszych dział ;)

1. Wybieramy, która baza nas interesuje. Do wyboru mamy 2 - SM Foundation Base Mix i CS Foundation Base Mix. Obie mają w sobie Tlenek Cynku, czyli naturalny filtr przeciw słoneczny.

Skład SM Foundation Base Mix: Sericite Mica - Magnesium Myristate, Titanium Dioxide, Zinc Oxide, Silk Powder, Magnesium Stearate, Allantoin

Skład CS Foundation Base Mix: Oryza Sativa (Rice) Powder, Titanium Dioxide, Mica, Kaolin Clay, Zinc Oxide, Magnesium Stearate.

Ja korzystałam z jest pierwszej. Bez przeróbek jest średnio kryjąca, z satynowym wykończeniem. Podejrzewam, że dobrze sprawdzi się u skóry normalnej/suchej. Dodatkowo w swoim składzie posiada dwa pielęgnujące składniki: alantoinę i puder jedwabny. Ta druga przeznaczona jest do skóry tłustej i sama w sobie zapewnia lekkie krycie. Za matowienie odpowiada puder ryżowy i kaolin, czyli biała glinka.

Bazy występują w 4 wielkościach: 5 ml, 10 g, 30g i 100g. Bezpieczniej jest wziąć opakowanie 10 gramów, ale jak chcecie tylko liznąć temat to poradzicie sobie z 5 ml. Najwyżej będziecie potem robić drugie zamówienie :P

2. Wybieramy kolory bazy. Kolorów jest mnóstwo, dlatego zrobiłam swatche.


OLIVE dostał serduszko, bo to mój kolor :3 Nie są to wszystkie dostępne kolory, dodatkowe swatche znajdziecie u Arsenic. Ona do swojej chłodnej cery użyła odcienia BEIGE. Najbezpieczniejsze odcienie to NUDE, BEIGE i OLIVE. Jeśli choć trochę czujecie jaki macie odcień to weźcie sobie NUDE plus któryś z tych dwóch pozostałych. Tak na wszelki wypadek.

Bazy kolorystyczne to roztarte tlenki żelaza z dodatkowymi składnikami. Kolorówka mówi nam: "Łatwo zmieszać ją z dowolnymi kosmetykami sypkimi, bazami kosmetycznymi i innymi bazami kolorystycznymi, a także pigmentami perłowymi w torebce strunowej." Nie wymagają żmudnego rozcierania w moździerzu, dzięki czemu praca idzie łatwiej i szybciej.






3. Dobieramy bazy kolorystyczne w podstawowych barwach. Każdy z tych odcieni, dodany w małej ilości, będzie zmieniał nam lekko odcień. Niebieski ochładza, Żółty ociepla, Czerwony doda lekko różowego tonu, zaś Zielony potrzebny będzie do cer oliwkowych. Najbezpieczniej jest kupić komplet 4 kolorów. Ja sama myślałam, że zielony w ogóle mi się nie przyda. Potem doznałam szoku, gdy jednak okazał się niezbędny dla mojej cery. Jednak jestem oliwkowa. Huh...

4. Jeśli chcemy zwiększyć krycie dokupujemy Color Blend WHITE. Dodaje krycie i nie trzeba go rozcierać w moździerzu jak np. Dwutlenek Tytanu.

5. Jeśli wybieracie bazę do podkładu SM (którą serdecznie polecam), a macie cerę tłustą/mieszaną, zaopatrzcie się dodatkowo w Krzemionkę Sphericę P-1500. 

Czymże jest? "Sferyczny kształt cząstek powoduje, że ta odmiana krzemionki jest niezwykle gładka, jedwabista, transparentna. Dodana nawet w niewielkie ilości do kosmetyków zapewnia przyjemną i komfortową aplikację. Nie bieli. Charakteryzuje się wysoką adsorpcją sebum i wilgoci. Doskonale przylega do skóry dzięki czemu matuje skutecznie i długotrwale, nawet w ekstremalnych warunkach (wysoka wilgotność, temperatura). (...) Sferyczne cząstki krzemionki silnie rozpraszają światło zapewniając efekt soft focus (optycznego wygładzenia wszelkich niedoskonałości skóry). Pozwala to uzyskać jednorodne i naturalne wykończenie makijażu bez efektu "płaskiego" matu". 

A mówiąc w skrócie - to po prostu typowy puder HD, które tak namiętnie sprzedają wszystkie firmy. Jeśli macie jakiś w domu to sprawdźcie skład. Zwykle zawierają jeden składnik: SILICA. To właśnie krzemionka. I znów odsyłam do kogoś mądrzejszego, czyli Arsenic, jeśli chcecie zgłębić temat. Krzemionkę łatwiej miesza się w woreczku strunowym. To co Wam zostanie możecie używać samodzielnie jako pudru do wykończenia makijażu :)

6. Obowiązkowo zaopatrzcie się w woreczki strunowe i łyżeczkę 0.15 ml. Dzięki takiej miarce łatwiej będzie wam załapać jakich proporcji użyłyście przy podkładzie.

PRO TIPS!

  • Nigdy nie dawajcie dużych ilości kolorów na raz! Możecie przez to obudzić się z ręką w nocniku, kiedy podkład jest za ciemny, a wy nie macie czym go rozjaśnić. Umiar to podstawa.
  • Kosmetyki mineralne robimy w świetle dziennym. Wtedy najłatwiej jest zauważyć wszystkie niuanse.
  • Kolory próbujemy na czystej skórze bez dodatkowych, kolorowych podkładów.
  • Możecie na nadgarstku zrobić sobie swatch podkładu, który uważacie, że jest najbliżej idealnego odcienia. Będziecie wtedy wiedzieć jak mniej więcej balansować z kolorem, żeby uzyskać ten sam albo lepszy efekt.
  • Pod miejsce pracy podłóżcie sobie kartkę albo papier do pieczenia. Jeśli pęknie Wam woreczek, łatwiej będzie wszystko zabrać z powrotem.
  • Jeśli dodawałyście krzemionki i po pierwszym użyciu dochodzicie do wniosku, że potrzebujecie więcej matu - żaden problem! Otwórzcie słoiczek, przesypcie podkład do woreczka strunowego, dodajcie więcej krzemionki, wymieszajcie, odsypcie z powrotem. Ale uważajcie przy zdejmowaniu sitka, bo to potrafi być bardzo tricky!
  • Kiedy zrobicie sobie podkład to nie używajcie go do końca. Warto reszteczkę przesypać sobie do woreczka strunowego. Jeśli będziecie wtedy zmieniać recepturę to będziecie miały gotowy swatch poprzedniego koloru (przy zmianach w recepturze mogą zmienić się proporcje kolorowych pigmentów).
  • Nie bójcie się pytać! Ja, Arsenic oraz obługa sklepu kolorówka.com chętnie doradzimy :)

Mam nadzieję, że komuś przydadzą się te mega długie wynużenia. Starałam się zapisać tutaj wszystko co wpadało mi do głowy i co wiem ze swojego doświadczenia. Jeśli potrzebujecie więcej wiedzy to poczytajcie sobie u Arsenic (znowu ona :P) jej mądre słowa. Wy musicie tylko uwierzyć w siebie, bo wykonanie jest bardzo proste!

poniedziałek, 29 lipca 2013

"Im dalej w LUSH, tym..." - Czy to się leczy?

Na wstępie chciałabym zaznaczyć, że nie lubię postów chwalących się. Nie lubię wszelakich hałi, kolekcji, zakupków i innych tego typu pierdół. Dla mnie to już Wyższa Szkoła Lansu.

Ale wierzę, że czasem przychodzi taki dzień i takie zakupy, którymi chcielibyśmy pochwalić się przed całym Światem. I jeszcze najlepiej, zeby cały Świat nam ich zazdrościł. Dlatego tym razem moja kolej.

Ostatnimi czasy moja własna mama była w Anglii. Sama pojechałabym razem z nią, jednak wyjazd wypadł akurat na spotkanie blogerek, dlatego musiałam powiedzieć pas. Oto jak bardzo się dla Was poświęciłam :P Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Mimo, że moja mama angielski zna na poziomie basic survival, pojechała specjalnie dla mnie do LUSHa i zrobiła za mnie zakupy. Ba! Nawet kupiła trochę więcej niż prosiłam. Ach te mamy... 

W ten sposób mam swoje nowe zabawki!


Jakież to fascynujące cudeńka dostałam?
  • Balsam do ust WHIP STICK
  • Plastelinę do mycia (?) FUN - w kolorze czerwonym
  • Kulę do kąpieli THINK PINK
  • Scrub do stóp STEPPING STONE
  • Masło do ciała BUFFY - czyli peeling w kostce
  • "Czyścik" do twarz AQUA MARINA
Szczerze mówiąc to już nie mogę się doczekać aż to wszystko przetestuję na tyle, że będę mogła opisać. I już mi smutno, że wszystkie te kosmetyki się w którymś momencie skończą. LUSH jednak uzależnia... Czy to da się leczyć? Czy ja chcę się z tego wyleczyć?

Przepraszam, że to wrzuciłam, ale musiałam. Taki miałam wewnętrzny imperatyw. Będę miała do czego wracać i tęsknić... Ach...

Na wsi w Japonii - nie dość, że dobry blog to jeszcze rozdanie kosmetyczne ma

Rzadko ostatnimi czasy biorę udział w rozdaniach, bo żebym to zrobiła to trzeba do mnie dotrzeć. 

Na wsi w Japonii to blog, który do mnie dotarł już dawno, dawno temu. Z jajem, z pazurem i o Japonii - czego mogłabym chcieć więcej? Jeśli jeszcze nie czytałyście, a fascynuje Was kultura wschodu to w te pędy lećcie. Najlepiej jest przeczytać o tak odmiennej kulturze z pierwszej ręki osoby tam przebywającej, która przy tym nie połknęła kija i nie uważa się za jakieś guru. 

Piszę, bo nawet rozdanie jest! Nówki funkiel kosmetyki z Japonii. Oł yeah! W sumie nie bierzcie udziału, bo ja chcę wygrać :P Albo weźcie, wygrajcie i mi je prześlijcie.


A ja chyba wrzucę post szpanerski z giftów z UK, które przywiozła mi mama.

sobota, 27 lipca 2013

Wakacyjne Igraszki Kosmetyczne - a ja tam byłam - chleb, ser i szynkę jadłam!

Pamiętam jak dziś sytuację, kiedy Patrycja rzuciła, ot tak w powietrze, że chciałaby zorganizować spotkanie blogerek. Takie na pełnym wypasie. Było to w dniu, kiedy spotkałyśmy się po raz pierwszy na żywo. Moja oraz Gosi odpowiedź wyglądała następująco:


(Aby nikomu nie uwłaczać, biorę na siebie bycie krasnoludem - choć gdybym mogła, byłabym elfem ♥)

No jak Boga kocham, tak to wyglądało!

...I tak zrodziła się drużyna pierścienia. A raczej Zespół Igraszek Kosmetycznych (w skrócie ZIK?). Praca paliła się w rękach, pomysły rozmnażały się przez pączkowanie. Aż w końcu, po tych 3 miesiącach szykowania, przyszedł czas na samo spotkanie.

Chyba już "wszyscy we wsi wiedzo" (cytując kabaret Ani Mru Mru), że spotkanie odbyło się 20 lipca, rozpoczynając o godzinie 13. Część dziewczyn, nie chcąc się spóźnić, przyszło trochę wcześniej, łapiąc nas na ostatnich przygotowaniach.

Moja mina - wyraża więcej niż tysiąc słów

Aż trudno mi opisać co się działo. Wiem, że na przemian, latałam jak kot z pęcherzem, albo siedziałam i chillowałam. Wiem, że miałam głupawkę i totalny freestyle flow mówienia dziwnych rzeczy. Wiem, że z wieloma osobami nie rozmawiałam i za to bardzo przepraszam. Jeśli następnym razem, ktokolwiek będzie miał marzenie porozmawiać ze mną to polecam po prostu do mnie zagadać - wtedy się mniej wstydzę. Bo ja taki jestem wstydzioszek, kiedy przychodzi do zagadywania obcych ludzi.

Sama zdjęć nie wykonywałam, dlatego korzystam z tych, które robione były aparatem Gosi oraz robionych przez Karola, męża Ani.


Asia oraz Edyta z Organics Beauty opowiadały o tym, jak należy pielęgnować włosy oraz dlaczego produkty marek O'right oraz Natulique wyróżniają się na tle innych kosmetyków.


Aleksandra prezentowała masę kosmetyków marki Eveline. Sweet focia w lustrze musiała być!


Dalej występowała Marta z Pat & Rub. Wspominała o nowościach, można było zmacać i powąchać ich ciekawe kosmetyki.


Dodatkową atrakcją od Organics Beauty było darmowe badanie skóry głowy oraz włosów. Na jego podstawie dobierany był szampon marki O'right. Uczestnicy wypełniali ankietę - najciekawszych odpowiedzi udzieliła Marta i w ten sposób wybrała koloryzację oraz stylizację w warszawskim salonie współpracującym z firmą.


Kasia z Ploteczkarni, przy wsparciu Gosi, opowiadała o swojej inicjatywie. Założyła w Warszawie miejsce spotkań dla kobiet, gdzie regularnie odbywają się warsztaty rękodzielnicze maści wszelakiej. Dodatkowo można organizować tam imprezy, urodziny, imieniny, wieczory panieńskie... Wiele rzeczy! Będę jeszcze pisać o tym miejscu, bo dzień po Igraszkach, wybrałam się na warsztaty z sutaszu.


Ostatecznie przyszedł czas na nasz pokaz. Dziewczyny pokazywały jak wykonać samodzielnie balsam w kostce do ciała oraz balsam do ust. Wszystko to dzięki ECO Spa. 100% natury, 1000% zabawy.


Żeby oddać trochę mój nastrój to macie tutaj kompilację - the best of. Myślę, że dodatkowy kolaż można by zrobić z samych głupich zdjęć mnie. Moją naturalną reakcję na aparat jest głupawka.

Dziewczyny! Chłopaku (Michał to do Ciebie :P)! Uczestnicy! Dziękuję za przybycie! Mam nadzieję, że bawiliście się dobrze na tym naszym skromnym spotkanku (nie ma to jak zdrobnienia). Ot szynka, serek, oliweczki i kameralne grono 34 osób. Ja ostatecznie jestem zadowolona z siebie, a raczej z nas - organizatorek. Chyba się to wszystko przysłowiowej kupy trzymało, bo my już myślimy nad kolejną imprezą. No, ja może trochę sobie przerwę robię, ale tylko krótką - obiecuję!

Dziękuję też wszystkim firmom, które ufundowały upominki na to spotkanie. To miły gest, nawet jeśli upominek jest skromny - ważne, że doceniacie nas, naszą imprezę, nasz czas i ciężką pracę naszych uczestników. Bo blog to przyjemność, ale i masa pracy.


Takie dodatkowe podziękowania należą się firmie ECO Spa. To dzięki nim mogliśmy zorganizować pokaz oraz przygotować naturalne kosmetyki dla dziewczyn - a zeszło na to trochę kilogramów półproduktów, uwierzcie mi! Wspierali nas od początku i mają ode mnie wielkie high five!

Dziękuję dziewczynom - Patrycji i Gosi - za to, że mnie znosiły i chyba dalej chcą znosić. Z pewnością jestem ciężkim (nie tylko wagowo) człowiekiem, ale starałam się robić co w mojej mocy sprawczej. Nawet jeśli mam postępującą sklerozę. Mi z Wami pracowało się bardzo dobrze. Cenię sobie to, że zdobyłam dwie świetne kumpele tutaj w stolicy, gdzie nie mam ich zbyt wielu :)

Dodatkowe podziękowania dla Wojtka, który zakłada teraz markę FALLIN PATTERN - z tego co wiem, będzie to biznes modowo-odzieżowy. Dzięki niemu miałyśmy świetne, sitodrukowe torby z naszym logo. Niech Ci się interes kręci!

Na koniec takie dziwne podziękowania. Dziękuje Arsenic, która mimo egzaminu przybyła do Warszawy, była na spotkaniu i jeszcze została u mnie do poniedziałku wieczór. Pomiędzy nami zrodziła się chemia dwóch hejterek, dwóch wyszukiwaczek bullshitu, dwóch das kokosów. Jest mi aż smutno, że ta piczesa mieszka w Krakowie. Obym niedługo mogła ją odwiedzić - wtedy postawimy sobie kamerę, butelki wina, rzędy kosmetyków i cały świat nas znienawidzi :P

Jeśli chciałybyście zobaczyć upominki albo jeszcze lepiej - wygrać cały mega zestaw - biegnijcie na bloga Igraszkowego! 


Dodatkowo przypominam o mini rozdaniu filtrów Ziaja u mnie ;)

I to by było na tyle drodzy Państwo. Ja zrobiłam miliard zdjęć do postów, więc nie pozostaje mi nic jak tylko pisać i zapewniać Wam szeroko pojętą rozrywkę. Albo być po prostu zapychaczem czasu. I organizować spotkania blogerek. Bo dlaczego by nie? Każdy musi mieć jakieś hobby - albo najlepiej tysiąc.

wtorek, 23 lipca 2013

Blocking & Smażing

Jeśli wiecie lub nie - ja pochodzę z Olsztyna. Ot takie tam miasto na Warmii, nie na Mazurach jak wiele osób zwykle mówi. Od roku mieszkam w Warszawie i jakiś czas temu doznałam szoku kulturowego. U nas, gdy człowiek ma ochotę się opalać, ma do wyboru do koloru kilka jezior. Wsiadasz w zwykły, miejski autobus - pach pach - i jesteś nad wodą. Okazało się, że tutaj w stolicy sprawy mają się inaczej. Bo w Warszawie do opalania są parki, a do kąpania są stawiki i inne parkowe akweny wodne. 

Mój ukochany jest fanem opalania, a raczej smażenia, więc naszym nowym, weekendowym hobby staje się właśnie takie miastowe plażowanie (ale broń boże z kąpaniem w takim syfie!). Ja tam nigdy leżeć plackiem nie umiałam, ale powoli łapię bakcyla. Moją typową letnią przypadłością są "ręce farmera" - od chodzenia w bluzkach i długich spodniach, opalone mam tylko ręcę, twarz i dekolt, a reszta to dupa blada oddzielona piękną, wyraźną linią :P 

Postanowiłam więc podejść do sprawy sposobem! Jaka jest moja taktyka?

Igraszkowe spotkanie blogerek (myślałyście, że nie wspomnę?) wzbogaciło mnie o kremy z filtrem SPF 50 marki Ziaja. 


Mój wybór padł na wersję do skóry suchej/dojrzałej. Krem ma konsystencję gęstszą od różnych balsamów. Kolorek jest biało-cytrynowy, a zapach typowy dla kosmetyków do opalania - wszystkie dla mnie pachną prawie tak samo. Opakowanie to tubeczka 50 ml. 

Muszę Wam przyznać, że to spoko krem, który świetnie się spisuję! Ok, przyznaję, nie jest to super, naturalny specyfik, ale mojej skórze nie przyprawił problemów. Nic się nie pogorszyło, nic mnie nie wysypało, nic nie wysuszyło. Skóra jest po nim fajnie nawilżona i miękka. Oczywiście jestem kapkę błyszcząca, ale to krem do skóry suchej, tego się w zupełności spodziewałam. W ogóle nie przejmujcie się napisem "skóra dojrzała" - w 95% przypadków znaczy to tylko tyle, że jest bardziej "odżywczy" od innych. Odnoszę wrażenie, że krem leciuteńko bieli twarz. Jest to jednak tak delikatny efekt, że nie umiem potwierdzić w żaden sposób mojej teorii.

Idealnie nadaje się do mojej nowej taktyki! Pierwszym krokiem jest Blocking: codziennie używam go na twarz, ręce, dekolt i karczek, aby tam nie łapać dodatkowej opalenizny. Miałam okazję łapać dodatkowe promienie słoneczne w tych miejscach i faktycznie dodatkowego zbrązowienia nie widzę. Właściwie to taki krem "do wszystkiego" - całe ciało gdyby chciała, mogłabym sobie nim wysmarować od góry do dołu.  Z tego co wyczytałam to kosztuje zaledwie 17 zł, a to bardzo przystępna cena. Gdybym go używała tylko do twarzy to już w ogóle taniutko wychodzi. 

Gdy dopełnię punktu nr 1 przechodzę do fazy Smażingu - będąc już na kocyku łapię w dłoń olejek w sprayu wzmacniający opaleniznę AVONu.

Tutaj to już ogóle cudów nie ma w składzie - jest nawet zabawny. Masło Shea, olejek kokosowy i z palmy olejowej znajdujemy w składzie za Propylparabenem. Maksymalne stężenie tego konserwantu to, jeśli się nie mylę 0,4%. To ile mamy tamtych fajnych składników? :P

Nie mniej jednak i tak podbił moje serce. Pięknie pachnie słodko-kokosowo, umila smażenie i trochę przyspiesza łapanie opalenizny. Skóra nie robi się sucha od słoneczka, mamy też dużo oleju ze słonecznika (Bo czemu nie? Też jest dobry dla skóry) to czego więcej chcieć? Spryskuję nim sobie oraz mojemu mężczyźnie nogi, plecy i brzuch. TeŻet - bo przecież taki pseudonim sobie przyjął tutaj - chyba też jest zadowolony. Chciał olejku do smażenia, aby móc opalić się na czekoladkę, więc ja jako jego kobieta mu go zapewniłam.

Tak opracowana taktyka się u mnie sprawdza. Potrzebuję jeszcze kilka "sesji w parku" i będę wyglądała "po równo" na całym ciele. Arsenic, będąc u mnie przez kilka dni, zaproponowała żebym sama sobie coś takiego zrobiła. Pomysł nie głupi... Ale to pewnie dopiero za rok, kiedy będę szykować się na kolejny sezon.

Dzisiaj jednak mam coś również dla Was - ponieważ w zestawie znajdowały się 3 kremy SPF50+ marki Ziaja, każdy do innej cery, ja chętnie przekażę w dobre ręce pozostałe dwa!


Jedna wersja jest matująca do skóry tłustej/mieszanej, a druga tonująca (odcień naturalny) dla cery normalnej/naczynkowej. Każdy nówka funkiel, nie śmigany, zafoliowany! Dzielę się póki jeszcze jest lato, choć kremów z filtrem warto używać cały rok. 

Co zrobić, żeby wziąć udział tym mini rozdaniu?
1. Zaobserwujcie mojego bloga albo dajcie lajka na fejsie.
2. Napiszcie w komentarzu jako kto mnie lubicie/obserwujecie, podajcie jakiś kontaktowy mail
3. Napiszcie jaki krem z tych dwóch byście chciały - można wybrać tylko jeden ;)
4. Jak napiszecie jakieś swoje wrażenia z tego typu kremami będzie mi miło, ale nie ma obowiązku. 

Rozdanie kończymy w następny wtorek (30 lipca), żebyście jeszcze tego lata mogli korzystać!

P.S. Jeśli myślicie, że nie napiszę o spotkaniu, które sama współorganizowałam to się mylicie ;) Ten post czekał już tutaj jakiś czas, a poza tym chcę jak najlepiej ująć tych swoich kilka przemyśleń i odczuć.

poniedziałek, 1 lipca 2013

YOSKINE: Szafirowy Peeling Przeciwzmaszczkowy, czyli jak nie dać się zrobić w bambuko...

...I jeszcze oszczędzić trochę grosza (jak ja uwielbiam oszczędzanie)

Dawno, dawno temu stało się tak, że otrzymałam w prezencie wrześniowy GlossyBox. Utwierdził mnie on tylko w przekonaniu, że to zabawa nie dla mnie. Akurat w tym pudełku znalazł się pewien produkt, który z jakiegoś nieznanego mi powodu postanowiłam przetestować. Tak na zasadzie: "skoro już jest pod moim dachem to niech stracę". Chyba dawno nie podjęłam tak złej decyzji.

Tym produktem był (i właściwie wciąż jest)...

 YOSKINE: MIKRODERMABRAZJA. Szafirowy Peeling Przeciwzmarszczkowy. Cera normalna i mieszana


No dobrze, to co my tu mamy. Peeling Yoskine, który ma nam zastąpić mikrodermabrazję. Generalnie to "luksusowy preparat ze sproszkowanym Szafirem", który dodatkowo "zawiera Duo-Kwas hialuronowy HMW+LMW, który wygładza zmarszczki, ujędrnia skórę i intensywnie nawilża. Sebumatrix redukuje wydzielanie sebum i zwęża pory, a lipidy zbożowe zabezpieczają skórę przed wysuszaniem, ściąganiem i szorstkością" - cytując oficjalną stronę.

Peeling, który usunie nam zmarszczki. W domu. Mhm... No i oczywiście, nawilży skórę, nie wysuszy i nie ściągnie. OK... Ja tam w takie cuda oczywiście nie wierzę, ale co tam - AMAZE ME! Sprawdzamy sobie skład.

SKŁAD: Aqua, Alumina, Polyvinyl Chloride, Glycerin, Paraffinum Liquidum, Cephalins, Disodium Cocoamphodiacetate, Hyaluronic Acid, Isopropyl Myristate, Dimethicone, Glyveryl Stearate, Ammonium Acryloldimethyltaurate/VP Copolymer, Butylene Glycol, Enantia Chlorantha Extract, Olenolic Acid, Sapphire Powder, Sodium Hyaluronate, Stearyl Alcohol, Ceteareth-25, STEARTEH-20, Disodium EDTA, Ethylparaben, Methylparaben, DMDM Hydantoin, BHA, Benzyl Salicylate, Linalool, Butylphenyl Methylpropional, Parfum, CI 42091

Szaleństwa naturalności nie ma, ale producent tego nam nie zapewnia. Gdzieś tam widnieje szafirowy proszek - zupełnie nie wiem ile takowy jest warty i w jaki sposób wpływa na całość. Skoro końcowy produkt, w pełnej 75 ml wersji, kosztuje 30,53 zł to chyba nie jest to aż tak "ekskluzywny" składnik. Przynajmniej firma nie poszalała z ceną, a ja doceniam ten fakt. Całość jest dosyć zwarta, choć nie gęsta. Kolorek niebieskawo-miętowy, zapaszek kremowo-perfumowo-delikatny. W tej kwestii nic wyjątkowego, fajerwerków nie ma. Nie ma też gromów z jasnego nieba.

Wrażenia z użycia: Tutaj zaczynają się schody. Już sam skład powinien mi powiedzieć, żeby nie używać tego peelingu, ale ja głupia chciałam spróbować. Producent każde nam nałożyć produkt na zwilżoną twarz i masować 1-2 min. Jak piszą, tak ja czynię... Ten peeling to jakiś hardcore! Czułam, że gdybym masowała tak przez 2 minuty, starłabym sobie twarz do samej skóry właściwej! Przy mojej cerze naczynkowej to było istne zabójstwo... Szorowanie, przynajmniej dla mnie, było niemiłosierne. Oczywiście nawilżenia brak, a ściągnięta twarz gwarantowana.

Jak wspominałam, sam skład powinien mi wskazać, że będzie "ostro", a dokładniej jeden magiczny składnik, umieszczony wysoko na liście. Mówię tutaj o magicznym Alumina, czyli Korundzie.


Otóż Korund to minerał, a dokładniej tlenek glinu. Jego szlachetne odmiany to rubin albo szafir (Aha!). To co ja Wam pokazuję to wersja dostępna do kupienia w większości sklepów ze składnikami kosmetycznymi. Cytując za Zrób Sobie Krem: "Korund mikrokrystaliczny (mikronizowany - wielkość kryształków 120 μm). Znajduje zastosowanie w profesjonalnych gabinetach kosmetycznych a także w domowych peelingach".

Jego cena za 200 gramów to zaledwie 8,90 zł - taka ilość wystarczy na ogromną ilość peelingów twarz i ciała. Przyczyna jest prosta: "piaseczek" jest bardzo lekki, a wskazane użycie to 1:6. Nic dziwnego, że "mikrodermabrazja" YOSKINE ścierała mi twarz do kości. Ich produkt miał Korund w składzie na drugim miejscu! Czyli ile? 50%? 30%? W moim odbiorze dużo za dużo.

Korund można mieszać z różnymi dobrymi rzeczami: kwasem hialuronowym, olejami (np. jojoba) czy po prostu z ulubionym żelem do mycia twarzy. Nikt mi nie powie, że masowanie twarzy przez 2 minuty, mieszanką kwasu hialuronowego z dobrym olejem, nie ma zbawiennego wpływu na skórę. To jest peeling, który faktycznie nawilży, natłuści i nie pozostawi uczucia ściągnięcia! Cały proces "przygotowania" zajmuje kilka sekund: nakładamy mini porcję Korundu na dłoń, dolewamy wypełniacz, mieszamy palcem, GOTOWE. Ja, mając czasem lenia w czterech literach, używam go z "różowym" żelem Facelle - tak, tak, tym z Rossmanna do higieny intymnej. Robię to tylko wtedy, gdy nie chce mi się nakładać ukochanego peelingu enzymatycznego. Stosuję w przepisowych proporcjach i jest to jedyny peeling mechaniczny, który nie robi z mojej twarzy jednego, wielkiego rumieńca, zaś masaż nim jest nawet przyjemny.

Podejrzewam, że na sali są fani ostrego tarcia. Zupełnie to rozumiem, sama gdybym mogła pewnie uprawiałabym tę masochistyczną zabawę. Takim osobom oczywiście też polecę Korund. Przecież nikt nie stoi Wam na drodze, aby zwiększyć proporcję i poczuć dreszczyk emocji, które towarzyszą przy solidnym ścieraniu. Oczywiście cenowo też wychodzi bardzo sympatycznie, z czymkolwiek zdecydujecie się go wymieszać.

Znowu z pierdoły zrobiłam gigantyczny wywód. Mam nadzieję, że do kogoś dotrze to o czym się rozpisałam. Warto się rozglądać w poszukiwaniu nowych rozwiązać, nie łykać wszystkiego co stoi na półkach w drogerii i tutaj wstawcie dodatkowy chwytliwy argument za. Ja peelingowi YOSKINE mówię "Pas", a na przyszłość staram się wynieść lekcję z tego doświadczenia.