środa, 28 sierpnia 2013

WARTE UWAGI - Walka z naczynkami: prosty krem oraz serum z wit. C z kolorówka.com

Każdy kto ma cerę naczynkową, wie jak upierdliwy jest to problem. Uczucie gorąca, wiecznie czerwone policzki, jakieś czerwone pajączki na twarz... 

A co jeśli Wam powiem, że jest rozwiązanie? I nie kosztuje miliona złotych?

sobota, 24 sierpnia 2013

KOBO Mineral Make-up Pearls, a raczej pudrowe cukiereczki


Om nom, nom, indeed...
Lubicie pudrowe bransoletko-zegarki? Lubicie słodkie rzeczy? Czy pastelowe kolory na różnych rzeczach przyciągają Was jak magnes? Nie? Bo mnie tak! :3

piątek, 23 sierpnia 2013

piątek, 16 sierpnia 2013

Coś o nie uchwytnym, czyli pigmenty interferencyjne


Zapewne zastanawiacie się po co pokazuję Wam wieżyczkę słoiczków, wypełnioną białymi proszkami. I w ogóle dlaczego używam takich trudnych słów jak "interferencyjne"? I właściwie to od kiedy tata umie piec?* Spokojnie, spokojnie - jeszcze nie zwariowałam do końca. Dziś po prostu o czymś co kocham.

czwartek, 15 sierpnia 2013

"Im dalej w LUSH, tym..." Część szósta - ULTRABLAST Tooth Tabs


W "naturalnym światku" mycie zębów eko-pastą już nikogo nie dziwi.

Pasta bez fluoru? Nuda.
Proszek do mycia zębów Darbur? Było.
Ziołowe wynalazki? Meh.
Pasta do zębów w tabletkach? Nu... WHAT?

środa, 14 sierpnia 2013

MASKOWANIE - Enzymatyczny peeling e-naturalne

Opowiem Wam moją historię:

Przez lata olewałam maseczkowanie się. Miałam to totalnie gdzieś - ot raz na jakiś czas kładłam sobie cokolwiek na twarz w myśl idei: "Jutro muszę wyglądać świetnie więc sobie trzasnę coś na pyska". Zwykle były to jakieś jednostrzały w saszetkach albo coś z serii AVON Spa.

Wszystko jednak zmieniło się na początku roku.

Wtedy wprowadziłam ogromne zmiany w pielęgnacji twarz. Naturalne kremy, toniki, serum - no cuda na kiju. Chciałam zapanować nad moją naczynkowością, a jak się zaprę to potrafię regularnie stosować dziwne specyfiki choćby się paliło i waliło. Dlatego zdecydowałam się wprowadzić do mojego stałego "menu" naturalne maseczki.

Tego, że polecam Wam takie uzupełnienie, to pewnie się domyślacie. Trzeba jednak pamiętać o regularności, odpowiednim ścieraniu itp. Oczywiście - super jest gdy maseczka daje nam efekt WOW po jednym użyciu. Jednak to długodystansowe stosowanie, tak dwa razy w tygodniu, może mieć na nas jakiś wpływ "bardziej".

Dlatego dziś pod lupą:

Peeling enzymatyczny z owoców egzotycznych - E-naturalne.pl


INCI:  Spray dried seawater [suszona rozpyłowo woda z morza?], Thalisource [???], Papaya and bromelain [papaina i bromelanina], Rice starch [skrobia ryżowa]

Zacznijmy od początku. Zanim maseczka wyląduje na naszej twarzy, najpierw najlepiej machnąć sobie jakieś zdzieranie. Po komentarzach pod postem o peelingu YOSKINE zauważyłam, że sporo osób lubi jakieś hardcorowe tarcie. Moja skromna opinia jest taka: ostrzej nie znaczy lepiej. Nawet jeśli cera jest tłusta i trądzikowa (przy trądzikowej to już w ogóle...). Ale jako, że specjalistą nie jestem to wolny wybór. Ja z moją cerą naczynkową postanowiłam wrzucić sobie na ruszt peeling enzymatyczny. A dokładnie taki ze sklepu E-naturalne.pl.

Magią tego peelingu jest papaina i bromelaina. Te dwa składniki to nic innego jak enzymy z owoców ananasa i papai. Wiem, że można je kupić oddzielnie, ale ja zdecydowałam się na gotowy produkt, gdzie nie będę musiała nic odmierzać. Czym są pozostałe pozycje w składzie? Dobre pytanie, sama chciałabym wiedzieć. Bo jak wysusza się wodę z morza? I czym jest to mityczne Thalisource? Jedynie skrobia z ryżu brzmi sensownie.

Nie mniej jednak, nasze owocowe enzymy będą "wyżerały" nam twarz i to się liczy. Nie będzie przy tym żadnych drobinek ingerujących zbyt mocno. Zero tarcia. Peeling ten stosujemy jak maseczkę.

Zanim do tego - obskoczmy kwestie techniczne. Dostępne jest kilka wielkości: 10, 30, 60, 90, 150, 250, 500 (!) gramów. Im więcej kupimy tym taniej nam wyjdzie. Pudło, które mam to 90 gramów za 34,90 zł. Produkt dostajemy w plastikowym, prostym pudełku z wieczkiem i naklejką (szału nie ma). Całość to biały proszek, który ma PRZECUDOWNY zapach. Kocham ten zapach pasjami, choć ni w ząb nie umiem go określić. Według sklepu ma to być aromat "tropikalnych owoców dojrzewających w promieniach gorącego słońca". Taaa... Tak serio to jakaś nuta zapachowa owoców tu jest, poza tym jest on pudrowo-perfumowy. Jak jakiś produkt z salonu SPA. Nice! :3

Lewo: tuż po nałożeniu; Prawo: przed zmywaniem

Według przepisu proszek rozrabiamy w proporcji 1:2. Mówiąc prościej - bierzemy łyżeczkę peelingu i dodajemy 2 łyżeczki wody. Ja robię to w proporcji 1:1. Moja łyżeczka jest trochę mniejsza, więc na pewno nie ma 5 ml, a taka ilość wystarczy mi na całą twarz. Konsystencja jest wodnista, więc trzeba dosyć uważnie nakładać na twarz. Po kilku użyciach nabrałam wprawy i idzie to raz dwa. Gdy używam więcej wody robi się za rzadkie, przez co bardziej upierdliwe w nakładaniu (sama woda prawie...).

Gdy nakładamy peeling jest on transparentno-biały. Całość trzyma się na paszczy przez 10-15 minut. Zasycha na wiórek robiąc się przy tym bialutki. Potem wszystko raz dwa zmywamy i gotowe!

Używając pierwszy raz tego peelingu-maseczki nie wierzyłam, że coś takiego może oczyścić twarz - i to na poziomie porównywalnym do drobinek. No bo, że jak? Jakim cudem? Przy spłukiwaniu z rąk już doznałam szoku. Już wtedy czułam, że mam "oczyszczone" ręce. A był przecież na nich tylko chwilkę. Po zmyciu stuffu z twarzy byłam zachwycona! Mordka jest czysta, gładka, "wypolerowana". Bez mocnego ściągnięcia, bez zaczerwienienia. Pure awesomeness!!! Sklep zapewnia, że nasza skóra ma być "rozświetlona". Muszę im przyznać, że coś w tym jest. Oczywiście jeśli macie mocne zaczerwienienia od naczynek to ciężko zauważyć. Ja efekt widzę teraz po swoim "wyleczeniu twarzy". Wcześniej widziałam go na TeŻecie, kiedy on sobie kazał robić oczyszczanie.

Kiedyś czytałam też o sytuacjach, gdy przy samorobionych za mocnych "enzymach" albo peelingu enzymatycznym z Biochemii Urody, różnym osobom zdarzało się pieczenie twarzy. Dokładniej to uczucie porównywane było do "igiełek". Tutaj taka sytuacja zdarzyła mi się raz albo dwa, w bardzo małym stopniu. Działo się tak kiedy sypnęłam za dużo peelingu względem wody - czyli dodałam wybitnie kopatą łyżeczkę.

Podsumujmy jednak ten, jak zawsze długi, wywód - produkt jest mega! Mówię to bardzo szczerze, a powodów jest kilka:
1. Jest super wydajny. Opakowanie 90 gramów wystarczy na ho ho!... Kupiłam swój na początku lutego i jeszcze go mam na wiele użyć.
2. Pięknie pachnie. No kocham ♥
3. Cudownie oczyszcza twarz, idealnie przygotowuje do kolejnych działań.
4. Jest przy tym delikatny, wręcz idealny dla cery naczynkowej. Myślę, że da radę z każdym rodzajem skóry (na pewno przy regularnym stosowaniu i ogólnie rozsądnej pielęgnacji)


Nie mam ochoty go zamieniać na cokolwiek innego. Pewnie trudno byłoby go czymś przebić. Kto szuka peelingu temu polecam wypróbować - w tej chwili!

niedziela, 11 sierpnia 2013

Bajka o "zboczeńcach" z dobrym serduszkiem

Dawno, dawno temu żyła sobie Kuna Domowa z TeŻetem. Bardzo się kochali, ale chcieli mieć kotka...

Tak zaczęłaby się ta bajka, gdybym miała ją spisać. Ale to nie bajka, a też troszkę historia dla dorosłych, więc zastrzegę na wstępie:
TYLKO 18+ :3

Historia zaczęła się dokładnie w taki sposób. Postanowiliśmy, że weźmiemy pod opiekę jakiegoś małego, puszystego słodziaka. Chwile się to odkładało w czasie, ponieważ planowaliśmy zmieniać mieszkanie. Lokum pozostało bez zmian, a kotek się nie pojawiał...

Aż tu nagle, zwiedzając internety, trafiłam na pewne ogłoszenie...

"Pewna klimatyczna znajoma ma do wydania 8 bardzo klimatycznych kociaków. Jeśli nie masz jeszcze kota możesz sprawić sobie oryginalnego SinKota. SinKoty można odbierać w Warszawie. Obecnie 8 klimatycznych SinKotów szuka właścicieli."


Otóż okazało się, że dziewczyna miała masę kotków, z dwóch miotów dzikich matek, które przypadkiem się do niej przypałętały... Kotki musiały znaleźć właścicieli - inaczej nie byłoby wyjścia i poszły by do schroniska. Małe kociaki nie mają szans w takim środowisku, zwykle kończy się to dla nich bardzo źle...

Czym jest SinClub? "SinClub to grupa, na którą składają się fetyszyści i miłośnicy praktyk BDSM. Naszym głównym celem jest zamienianie wirtualnych znajomości w rzeczywiste, podczas organizowanych przez nas klimatycznych spotkań.". I to właśnie Ci "źli" i "zboczeni" ludzie, zorganizowali mega cudowną akcję od której robi się aż ciepło na serduszku. Szukali domów dla malutkich kotków... :3

Od razu padło hasło: "Kochanie zobacz! Ktoś oddaje kotki w Warszawie! Który Ci się podobają? Bierzemy?". Obejrzał, powiedział żeby brać i zaklepałam nam słodką koteczkę!

Wersja MINI; źródło: https://www.facebook.com/sinkoty

Wersja MAXI MINI; źródło: https://www.facebook.com/sinkoty

Czas mijał, my czekaliśmy aż nasza kluseczka podrośnie...

Minęło trochę czasu, skontaktowałam się z właścicielką - okazało się, że kotka choć mała, to ona już może nam ją przekazać. A tak w ogóle, że nasza kicia ma jajeczka i czy nam to przeszkadza. Ja tam od razu sobie powiedziałam, że nawet jak będzie kocurek to będę kochać jak swoje. Umówiliśmy się na odbiór, w pamiętną sobotę 3 sierpnia... 

Poszliśmy do umówionego miejsca z transporterkiem - ja pełna emocji: rozdygotana, zestrachana, szczęśliwa i na skraju płaczu. Tak właśnie działają na mnie małe, biedne kotki. Trochę wstyd się przyznać, ale to prawda. Już trzymamy naszego słodziaka w rękach, już wkładamy go do domku, jakiś casual talk się odbywa przy okazji, a tu okazuje się, że jeden kociak został do oddania... Rodzony braciszek naszego, podobny zresztą. I czy może nie chcielibyśmy dwóch. Ja od początku myślałam nad dwoma, ale decyzja należała do TeŻeta. Popatrzył, pomyślał chwile. Jak skończyła się ta historia?


Łatwo się domyślić - wzięliśmy dwa! I tak pojawili się w naszym życiu Dżerzej i Louis herbu SinStar :3 Teraz umilają nam życie, rozpuszczają serduszka i sprawiają, że nie chcemy się od nich odkleić... Zapewne jeszcze nie raz i nie dwa się tutaj pojawią. To moje i TeŻeta oczka w głowie!

W ogóle cała akcja Sin Kotowa miała nawet swoich sponsorów! Każdy kto adoptował kotka dostawał "obrożoletkę": specjalne obroże, wyprodukowane przez firmę MasterColt - a z racji tego, że kotki obróżek nie lubią to właściciele mogą mieć nowe bransoletki :3 Ja mam aż 2!


Tak, tak - teraz ja i TeŻet jesteśmy oficjalnie fajni :D

Dlatego chciałabym podziękować wszystkim osobom i firmom, które postanowiły pomóc:

 

 


Wchodząc do tych sklepów znajdziecie różne ciekawe zabawki w klimacie, a jeszcze będziecie wiedzieć, że wspomogli bandę kociaków!

Anonimowy darczyńca ufundował koci drapak, który wylądował u mnie w domu. W zamian prosił jedynie, aby nazwać kotka SinStar i zrobić z niego prawdziwą gwiazdę - dlatego też kotki są herbu SinStar. A ja mam dodatkową motywację, żeby wrzucać ich zdjęcia na bloga :3

W środku mój popisowy numer: usta żaby

Właściwie po co to wszystko opisuje? 

Bo chcę się pochwalić kotkami? No pewnie, ale nie tylko to.

Po pierwsze chcę podziękować za całą akcję. Każdy kto pomaga zwierzętom znajdować domy to złoty człowiek! Dlatego zasługują na każdą pochwałę, nawet tak mało znaczącą jak moja tutaj. Nie chcę myśleć, co mogłoby się stać z moimi misiami, gdyby skończyły w dziczy albo w schronisku...

Po drugie - są kolejne Sin Koty szukające kochającego domków! I są równie piękne jak moje (wiadomo, moje są najpiękniejsze na świecie).

źródło: https://www.facebook.com/sinkoty
Pędźcie! Weźcie jednego! Albo najlepiej weźcie dwa! Ja zawsze miałam jednego kota w domu. Teraz mam dwa i widzę jak ogromną radość mają ze swojego towarzystwa, a roboty i karmienia tyle samo.

Od lewej: Dżerzej, Louis

A ja kończę tego posta, aby nakarmić moje pysie i wyściskać je milion razy, że są tutaj ze mną :3

wtorek, 6 sierpnia 2013

O promocji i sprzedaży - a raczej o tym dlaczego czasem ich nie rozumiem

Dzisiaj chciałam wdać się z Wami z małą dyskusję. Małą, bo za mało mam czytelników, żeby robić z tego wielką akcje (niestety...). Za przykład w tej dyskusji wezmę markę Eveline - padło akurat na nią, bo mi witki opadły jak patrzyłam na ich "tricki". Ale nie ona jedyna potrafi "czerpać garściami" z dziwnych motywów, które mają wpłynąć na wzrost sprzedaży...

No dobrze, ale o co mi właściwie chodzi? Już tłumaczę.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

WARTE UWAGI - Świetlista konturówka do oczu AVON: Twilight, Blackened Night, Moonlit Brown

Avon często skreślany jest jako marka od której chcemy kupować kosmetyki. Nie do końca rozumiem dlaczego. Fakt - nie wiemy jak kosmetyk będzie działał, kolorówka bywa przekłamana na zdjęciach, dodatkowo nie możemy sprawdzić składów. Bądźmy jednak szczerzy. To samo można powiedzieć o zakupach przez internet albo  normalnej w drogerii. No poza sprawdzeniem składów na żywo, ale nie każdy ma takie odchyły (jak ja i kilka innych znanych mi osób :P).

Czasem nie warto się zrażać, bo jak w każdej firmie kosmetycznej, i tutaj można znaleźć masę perełek, które wejdą do użytku niemalże codziennego. 

Dlatego dziś coś dla fanów kolorówki oraz swatchy - linia nowych kredek/konturówek: Świetliste konturówki do oczu (Cosmic Glimmerstick Eye Liner)!


niedziela, 4 sierpnia 2013

Wyniki rozdania kremów ZIAJA z filtrem SPF 50+

Dziś tylko krótkie obwieszczenie - kremy wygrywają... *werble*

MATUJĄCY


TONUJĄCY

Gratuluję dziewczynom, już się zresztą z nimi skontaktowałam i szykuję wysyłkę na poniedziałek :) Mam nadzieję, że kremy Was nie zawiodą, tak jak mnie nie zawiodła wersja do cery dojrzałej/suchej.

Ciesze się, że braliście udział (a właściwie brałyście). Statystycznie rzecz ujmując, większość z Was zainteresowana była opcją matującą.


Niedługo moje urodziny, więc z tej okazji zorganizuję dla Was trochę prezentów, a co tam!


P.S. A wiecie, że mam od wczoraj w domu kotki? Miał być jeden, a są dwa. Bracia: Louis i Dżerzej! :3

sobota, 3 sierpnia 2013

{ PRZEPIS } Masło do ciała w kostce a'la LUSH WICCY MAGIC MUSCLES

Jest cała masa osób w Polsce, która uwielbia LUSHa. Niestety nie jest on dostępny u nas, a jedyną metodą, aby go pozyskać jest zamawianie lub zakup bezpośrednio zagranicą. Dodatkowo wszędzie poza UK (i chyba Irlandią) ceny są wyższe... Ale fear no more! Przychodzę z ratunkiem! Widzieliście moją recenzję masła do ciała WICCY MAGIC MUSCLES? Postanowiłam odtworzyć jakoś ten produkt, żeby każdy mógł zrobić sobie takie samo cudeńko w domu!

Przygotowanie tej receptury wymagało ode mnie 5 podejść i niestety wciąż jest ona tricky - nie zmienia to jednak faktu, że warto jest się nią z Wami podzielić! Opracowałam dodatkowo przepis, który powinien wyjść bez problemów i kombinowania. Najważniejszy jest zapach, bo to on "robi" ten produkt. Zrobienie podobnego jest akurat bardzo łatwe, więc do boju!


Cały przepis robię dzięki wsparciu surowcowemu sklepu BliskoNatury.pl - tam znajdziecie dokładnie te składniki, których użyłam i całą masę innych półproduktów, olejów i naturalnych kosmetyków :) 



MASŁO DO CIAŁA W KOSTCE A'LA LUSH WICCY MAGIC MUSCLES




SKŁADNIKI (porcja na 2 i pół serduszka):
  •  45 gramów Masła Kakaowego (w pastylkach)
  • 1 łyżeczka Masła Shea
  • 1 łyżeczka Oleju Jojoba
  • 2 łyżeczki olejku eterycznego cynamonowego
  • 1 łyżeczka olejku eterycznego z mięty pieprzowej
  • 0,5 pół łyżeczki Oleju Kokosowego
  • kilka kapsułek witaminy lub witaminy E
  • opcjonalnie - fasola Adzuki


Bardzo przypadło mi do gustu to masło kakakowe w pastylkach. Jest to bardzo wygodna forma do przygotowywanie kosmetyków. Masło to samo w sobie jest twardą i kruchą bryłą. W takiej postaci łatwo jest je odmierzać. Ma lekki zapach czekolady co dodaje dodatkowej nuty zapachowej kosmetykom do których go dodamy. Oryginalne masło z LUSHa miało masujące "wypustki", czyli zatopioną w sobie fasolę Adzuki. Nie byłabym sobą, gdybym jej do tego nie kupiła! :3

 

WYKONANIE:

1. Odważamy Masło Kakaowe i roztapiamy w kąpieli wodnej. Dzięki formie pastylek idzie to o wiele szybciej.


2. Dodajemy Masło Shea, Olej Jojoba i Olej Kokosowy. Jeśli dodane masło nie będzie chciało się rozpuścić to wstawiamy na chwilę do kąpieli wodnej.


3. Gdy ta mieszanka lekko przestygnie dolewamy olejki eteryczne z cynamonu i mięty pieprzowej oraz zawartość kapsułek z wit. E. Wszystko oczywiście dokładnie mieszamy.

4. Formy wysypujemy warstwą fasoli. Zalewamy naszym masłem.


 5. I tutaj wchodzi część "trudna". Wszystkiemu dajemy lekko wystygnąć i wstawiamy do lodówki. Czekamy kilka godzin (najlepiej noc), potem wyciągamy masło i czekamy aż jeszcze sobie ostatecznie "przetrawi się" w temperaturze pokojowej.

6. Wyciągamy uważanie z foremki i VOILA! Masełka gotowe!



 UWAGI:
  • Fasola się rozchodzi na boki pod wpływem wlewania masła, dlatego warto poprawić ją sobie łyżeczką, aby tworzyła zgrabną warstwę na dnie. 
  • Wybierając foremkę nie wybierajmy zbyt płaskiej formy. Musi mieć solidną grubość, ponieważ takie masło potrafi być dość "kruche". Gdy napełniłam jedno serduszko do połowy, niestety mi się połamało po wyciągnięciu...
  • To masło nie jest aż tak łatwo topiące jak oryginał. Potrzebuje chwili na skórze, żeby sunąć po niej gładko. Ma to jednak swoją zaletę, ponieważ zużywa się o wiele wolniej.
Ten przepis, był wykonany tak, aby jak najlepiej oddać oryginalny skład WICCY MAGIC MUSCLES. Takie proporcje były najbliższe temu, żeby mi wyszło. Można je jednak zmodyfikować przepis, żeby było łatwiejsze w wykonaniu i "pewniejsze" udanego produktu.

ALTERNATYWNY SKŁAD:
  • 35 g Masła Kakaowego
  • 20 g Masła Shea
  • 20 g Wosku Pszczelego (białego lub żółtego)
  • 15 g Oleju Jojoba
  • Olejeki eteryczne i olej kokosowy bez zmian
Różnica w wykonaniu będzie polegać na tym, że najpierw topimy wosk, potem dodajemy do niego masło kakaowe, a dalej lecimy zgodnie z przepisem ze zmienionymi proporcjami składników :) Wosk oczywiście też dostaniemy w sklepie BliskoNatury.pl, więc daleko szukać nie musicie.

PRO TIP:
Jeśli masło wychodzi Wam za miękkie to nic straconego! Możecie roztopić w kąpieli wodnej jeszcze łyżeczkę albo dwie wosku pszczelego i wrzucić do niego "nieudaną" kostkę. Po rozpuszczeniu i przelaniu do foremki, fasola znów opadnie na dno :)

Planuję mini rozdanie z okazji swoich urodzin - macie ochotę przetestować takie masełko?