Ruszam dalej w swojej analizie produktów, jak i marki LUSH. Zaczęłam z grubej (i długiej :P) rury, dlatego tym razem będzie trochę lżej. Przynajmniej taką mam nadzieję ;) Pora pod lupę wziąć kolejny kosmetyk.
Część II - SUGAR SCRUB
Dziś będzie o jednym z LUSHowych produktów do peelingu ciała, a mianowicie SUGAR SCRUBie. Jego kształt to wdzięczna półkula, ważąca 100 gramów i mieszcząca się zgrabnie w dłoni. Idea produktu jest banalna. Ma ścierać martwy naskórek, poprawiać krążenie krwi, a w efekcie sprawiać, że nasza skóra będzie gładka, jędrna i wolna od cellulitu. Generalnie - scrub jak scrub, nihil novi. Ale podanie całkiem przyzwoite.
Używanie może być lekko problematyczne. Sugerowane są dwa sposoby: masaż całym, namoczonym scrubem lub ułamywanie kawałów i nacieranie się nimi po namoczeniu. Mimo wskazówek, długo zastanawiałam się jak to "ugryźć". Ponieważ całość jest mocno zbita i twarda, postanowiłam wybrać sposób nr 1. Niestety szybko pożałowałam tej decyzji. Okazało się, że woda bardzo szybko robi papkę z tej niemalże kamiennej kostki. Dlatego użyłam tylko odrobiny, odłożyłam scruba z cichą nadzieją, że uda mi się go wysuszyć. Po dniu suszenia całość zaczęła wyglądać tak...
Przestało być już tak estetycznie... Chociaż była sucha wolałam nie trzymać takiej pre-wymoczonej kostki. Przyjęłam taktykę nr 2 - rozkruszyć i rozmoczyć całość.
Zdecydowanie lepszy pomysł, aż żałuję że nie zdecydowałam się na niego od początku. W ten sposób mogłabym używać scrubu więcej razy, bo w mniejszych ilościach.
Jak jednak to wszystko sprawdziło się w praktyce? Kostka jest zrobiona z cukru i to czuć. Znacie to uczucie lepienia, kiedy ulejecie się sokiem? Albo lepiej - sok plus plaża. Klejący się piasek na skórze. Takie doznania czekają Was podczas użycia. Bardzo ostre tarcie połączone z przyklejaniem. Nie ma tutaj tłustości, śliskości niewiele. Ostry hardcore, mówię Wam. Wrażliwe skóry mogą trzymać się z dala od tego produktu, chyba że lubią takie zabawy. Ja dzielnie zniosłam ten masochizm. Jednak większą przyjemność sprawia mi miętowy scrub marki Eco Hysteria.
Kolejnym aspektem jest zapach, który jest... "taki se". Nie jest zły, ale nie jest fantastyczny. Głównie wyczuć go można podczas użycia, ale nie utrzymuje się na skórze. Poza syntetycznym zapachem w składzie znajdziemy świeży korzeń imbiru, olejek lawendowy oraz świeży... fenkuł. Nie wiem ile z Was miało styczność w życiu z fenkułem. Ja nie miałam - wiedziałam tylko, że takie coś istnieje. W sumie mieszanka zapachowa jednak jest dość oryginalna - korzenno-leśno-trawiasta.
Skład SUGAR SCRUBu: Sugar, Sodium Bicarbonate, Cream of Tartar, Sodium Laureth Sulfate, Fresh Fennel, Fennel Oil, Lavender Oil, Fresh Ginger Root, Cocamide DEA, Lauryl Betaine, Limonene, Linalool, Perfume, Chlorophyllin
Cienko. Zaczyna się od SLESu*, moim zdaniem zupełnie zbędnego w produkcie, który w praktyce nie daje piany. Więc po kij go używać? Następnie Cocamide DEA - składnik, który ma również pomagać przy pienieniu, ale i emulsjach. Znów składnik kompletnie zbędny, badania wskazują kancerogenność i powodowanie uczuleń. I po co LUSH? Po co? Przecież produkt końcowy nawet się nie pieni przy użyciu... *facepalm* Było sporo dobrego, ale jest też złego. Szału nie ma, oklasków nie będzie.
CENA:
Amsterdam: 5,25 € (ok. 21,75 zł - cena zabójcza!); UK: 2,75 ₤ (ok. 13.47 zł - cena mniej zabójcza)
Miałam dziada. Drapał jak cholera, i skamieniał mi. Jakoś go do używałam ale bez ekscytacji.
OdpowiedzUsuńDokładnie! Mój po zmoczeniu z wierzchu trochę skamieniał. Cienko im wyszedł ten produkt...
UsuńCo by się tylko nie zachwycać nad Lushem i u nich znajdziemy jakieś "podpadziochy"...a szkoda, bo zrobić fajny cukrowy peeling to banał...
OdpowiedzUsuńee zalatuje lekką lipą ;) - ja już wolę sobie sama ukręcić peeling kawowy jest bez śmieci sama natura i jeszcze wszystko można wyjąc ze swojej szafki w kuchni bez dodatkowego obciążania portfela.
OdpowiedzUsuńLipaaaa ;P Lush'a jeszcze nie miałam ;)
OdpowiedzUsuń