sobota, 25 maja 2013

"Im dalej w LUSH, tym..." Część czwarta - Ale co ja właściwie sądzę u LUSHu?

Jak zapowiadałam, tak robię. Przyszła pora na osobistą ocenę LUSHa: firmy, filozofii, produktów i wszystkiego co w tym temacie wpadnie mi go głowy.

Pierwsze moje zetknięcie z LUSHem miało miejsce kilka miesięcy temu. Gdzieś rzuciły mi się w oczy recenzje, przepisy Smykusmyka na domowe "podróbki". Wcześniej nie wiedziałam o istnieniu takiej firmy, więc z ciekawości rzuciłam sobie okiem na ich stronę. Okazało się, że firma nie jest dostępna u nas, a ceny wydały mi się zaporowe - przynajmniej za ten jeden kosmetyk, który sprawdzałam. Powiedziałam sobie MEH... i mówiąc prosto olałam temat.

Potem zdarzył się wyjazd mojego ukochanego do Amsterdamu. Gdy padło pytanie co byś chciała dostać z Holandii to zaraz słodkim głosem poszło: "Ale, bo wiesz... bo jakbyś mógł... to tam jest taki LUSH... Nie żeby mi zależało, ale jakbyś mogł...". Long story short - dostałam pamiątki kosmetyczne ;)


Przyszedł czas na analizy wszystkiego co wpadnie w ręce. Strony internetowej, gazetki LUSH Times, filmików na YouTube (firmowych i amatorskich), no i oczywiście kosmetyków. Właściwie nie wiem dlaczego, aż tak mnie to wkręciło. Może jakaś chęć pójścia pod prąd połączona z lubością wytykania błędów? Nagle poczułam potrzebę zrobić rzetelny materiał, tak jak uczono mnie tego na studiach. Wyszło jak wyszło ;) Aby jednak ułatwić lekturę moich przemyśleń, zaserwuję Wam to wszystko w zgrabnych punktach.

Sprawy "takie sobie":

  1. Składy kosmetyków. Jeśli szukacie czegoś w 100% naturalnego to tutaj musicie jednak przykładać uwagę do wybieranych kosmetyków. Są SLESy, są PEGi, są parabeny (na których nie można postawić jednoznacznie krzyżyka). Kto zna składy ten zrozumie co mówię. Jeśli kogoś to nie obchodzi może ten punkt zupełnie zignorować ;) Dokładnej analizy nie przeprowadzę, bo sama muszę się jeszcze wiele nauczyć. Muszę jednak podkreślić, że jest w nich DUŻO dobrych rzeczy! Nie można o tym zapominać! Część kosmetyków jest w pełni naturalna i bez konserwantów. Po prostu trzeba patrzeć co się bierze.
  2. Dostępność. Kosmetyków tej marki nie ma dostępnych w Polsce. Pojawiają się tylko na allegro lub w bardzo nielicznych sklepach internetowych. Ceny zawsze są mocno zawyżone, bo w końcu sprzedający też chcą sobie zarobić. Pozostają zakupy zagranicą lub przez stronę LUSHa. Europa niestety potrafi zwalić z nóg cenami - jak wspominałam, 50 zł za masełko na kilka użyć to zdecydowanie za dużo, nawet jeśli jest ono świetne. Anglia jest najbardziej korzystna dla naszych portfeli, a szczególnie jeśli macie kogoś na miejscu. Polecam też zamawianie właśnie z tego kraju. Koszt przesyłki zamówienia o wadze 1-2 kg to niecałe 50 zł, więc najlepiej zebrać się w kilka osób i zrobić wspólne zamówienie.
  3. Ceny. Wszystko zależy oczywiście jak rozumiecie "drogie kosmetyki". Jeśli ceny na poziomie The Body Shop nie odstraszają Was to śmiało. Moim zdaniem w LUSHu dostaniecie lepszą jakość za podobną cenę. Niektóre rzeczy są droższe, inne bardziej przystępne. Tutaj polecam przeprowadzić własną analizę :)

Kwestie IN PLUS:

  1. Ciekawy charakter firmy. Zdecydowanie dla osób młodych duchem i z bardzo pozytywnym podejściem do świata. Podoba mi się postawienie na świeżość produktów, ochronę zwierząt, wspieranie krajów rozwijających się. Firma bierze udział w wielu kampaniach społecznych, których głównym celem są ochrona środowiska oraz prawa zwierząt. Nie wiem ile z tego to prawda, a ile to PR, mnie jednak przekonują. Można wyczuć ogólny luz i szacunek do klienta. Część produktów jest naked, czyli bez plastikowych opakowań. Wprowadzono też klasyczną zagrywkę promocyjną: wymianę pięciu pustych opakowań na nową maseczkę. Jak macie chwilę, obejrzyjcie sobie kilka ich filmików - miło się ogląda :3
  2. Ręczny wyrób. LUSH produkuje kosmetyki  we własnych manufakturach, w kilku miejscach na świecie. Nie ma mowy o masowej chińskiej produkcji. Wierzcie lub nie, ale ja to bardzo doceniam! Taki argument skłania mnie nawet do zapłacenia więcej na kosmetyk. Dużo produktów robionych jest ręcznie, na produktach naklejana jest informacja kto i kiedy wykonał nasz produkt. Nawet jest jego podobizna! 
    Moje Jelly zrobiła Nicky :)
    Łatwo trafić na Polaków, którzy najwyraźniej w poszukiwaniu lepszego miejsca, wylądowali w angielskim Poole. Doceniam ten sposób wykonania i to on daje mi dodatkowy argument za wyższą ceną gotowego kosmetyku.
  3. Wynalazki. Lubię kosmetyki, które są inne. Galaretka pod prysznic, pasta do zębów w tabletkach, henna do włosów w formie tabliczki, kostki do mycia włosów - to coś, czego nie znajdziemy u tradycyjnych firm! Dużo kolorów, śmiesznych kształtów, zabawnych nazw. Bo liczy się fun i przyjemność używania :3
  4. Zapachy. Muszę dać za to dodatkowego plusa. Nie wiem kto tam pracuje nad zapachem, ale gratuluję mu tego co jest w stanie stworzyć. Zapachy są nietypowe, inne od tych znanych z produktów innych firm. Mieszanki są tak zaskakujące, że zapadają w moją pamięć. Trudno jest je opisać, bo to nie jest kolejny zapach z cyklu a'la owoc/przyprawa/kwiat, ani typowe syntetyczne coś znane z setek innych produktów. To cała gama różnych nut, które pięknie się uzupełniają. Dużo naturalnych olejków eterycznych, absolutów i wywarów. Aż chciałabym powąchać, któreś z ich perfum (bo i takie istnieją). Ogromne WOW! 
  5. To COŚ. Bo firma też musi mieć jakąś iskrę, żeby mnie uwieść. Żeby skupić moją uwagę, oczarować i utrzymać przy sobie. Prawdopodobnie ich magią jest odmienność od całej reszty. Mimo, że znani są już na całym świecie (tylko jakoś Polskę omijają ich sklepy...) to wciąż mają w sobie urok małej swojskiej firmy - gdzie założyciele nadal pracują aktywnie, myśląc nad nowymi wynalazkami, a nie liczą tylko wpływający hajs i kombinują jakby tutaj zarobić więcej. Ja przynajmniej tak to czuję.
Pewnie domyślacie się jaki jest mój werdykt dotyczący LUSHa? ;)

Firma bardzo mnie zaciekawiła swoją działalnością i produktami. Są źródłem inspiracji do robienia własnych kosmetyków, które byłyby zabawne! :3 Ciesze się, że istnieją jeszcze takie firmy. Czasem ilość połkniętych kijów i ekskluzywności wśród marek kosmetycznych mocno mnie drażni.

Oczywiście już poczyniłam kolejne zakupy. Tym razem online na spółkę z Gosią, która jest Cosmefreak, ale też LUSHfreak, jak ja ;)

Ach, te filtry z komórki...

Nie zdradzę Wam jakie produkty dokładnie zamówiłam. Moje były trzy (jeden podwójnie) i z pewnością wrzucę recenzję tych dziwnych wynalazków :3 Gosia na pewno też będzie pisać o swoich zakupach, więc śledźcie jej bloga :) Jak widzicie, paczka była wypełniona "chrupkami". Z początku myślałam, że to jakaś sztuczność, ale nie! To ECOFLO, wypełnienie robione ze skrobi ziemniaczanej, w pełni biodegradowalne. Można dodać do kompostu albo włożyć do doniczek z kwiatami - tak radzi LUSH.  Filozofia firmy zachowana nawet w takich detalach! Well done!


Jak macie szanse to poznawajcie LUSHa. Kto ma szczęście odwiedzić ich sklep niech to zrobi, a z pewnością znajdzie coś dla siebie lub na prezent dla każdego. Tyle ciekawych rzeczy w jednym miejscu, aż żal nie spróbować czegoś innego :3

10 komentarzy:

  1. Pewnie, że opisze, ale Twoje podsumowanie całości wyszło Ci Prima Sort! Lush ma świetne kosmetyki, ale byliby jednymi z wielu gdyby nie spójna filozofia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, bo się rumienię ;) Post znowu mi wyszedł strasznie długi...
      Bardzo doceniam spójność filozofii na całej linii: od kampanii do pakowania wysyłanych paczek.

      Usuń
  2. zazdroszczę też bym chciała cos sobie kupic z Lush :)

    OdpowiedzUsuń
  3. W ramach tradycji mini dodatek do recenzji powyżej... zaczynajmy!
    Kiedy pierwszy raz usłyszałem o firmie Lush, nie będę ściemniał, byłem lekko zaskoczony. Pamiętam jakby było to wczoraj, spytałem moją dziewczynę co chciałaby z wyjazdu do NL a ona zamiast stwierdzić że kilogram marichuany powiedziała swoim słodkim głosem: "Ale, bo wiesz... bo jakbyś mógł... to tam jest taki LUSH... Nie żeby mi zależało, ale jakbyś mogł...". Nie wiedząc co to Lush, w pierwszym odruchu po jej nieśmiałych gestach pomyślałem, że pewnie mam jej przywieźć torbę pełną wibratorów i maskę z suwakiem na twarzy (ach te czerwone latarnie), szybko jednak okazało się, że wypieki na twarzy i szybszy oddech mojej ukochanej wywołują bardziej kosmetyki niż faliczne zabawki (eh... gdybym o tym wiedział zanim zaczęliśmy być ze sobą...), i to najlepiej w pełni organiczne (a spróbuj znaleźć organiczne di... dobra kończę już ten niesmaczny wątek). Tak więc gdy dotarł do mnie sens słów mojej lubej, pomysłałem "wtf? ze wszystkich rzeczy jakie mogłabyś wybrać chcesz TO?!" - po czym wyraziłem moje zdumienie na głos, stwierdziłem, że mowy nie ma, bo nie po to człowiek leci do ciekawych miejsc aby wracać z kosmetykami, od których u nas uginają się półki i dyskusja na tym się skończyła. Kto by przewidział jak dalej potoczy się historia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... a jak widać potoczyła się tak, że z wyjazdu wróciłem z torebką tego przeklętego sklepu. Jak do tego doszło? Już na miejscu pomyślałem sobie, dobra, sklep jest blisko, po drodze jest wiele innych ciekawych rzeczy, przejdę się i a nóż znajdę coś ciekawego - los chciał, że jedyny fajny sklepik (z akcesoriami do wyszywania takich śmiesznych wzorków na tkaninach) był zamknięty, więc do sklepu Lusha dotarłem wciąż z pustymi rękami. Szybki look na witrynę - meh... nic specjalnego - wchodzę do środka a tu jeb! Jak w kopalni soli w Wieliczce, wielgachne bloki, obłupane, ustawione jeden na drugim zasłaniają całą ścianę - myślę sobie, co u licha? Podchodzę bliżej starając się zrozumieć na co pacze i dopiero po chwili dociera do mnie, że to kilku/kilkunasto kilogramowe bloki mydła poustawiane w stacki. Różnokolorowa mozaika zrobiła na mnie wrażenie, muszę przyznać, choć plakietki z cenami rzędu 60 euro podpowiadały abym obrócił się na pięcie i wyszedł. Na szczęście owe 60 euro nie było za pojedyncze mydełko, lecz za cały kilogram, a to już o wiele lepsze rozwiązanie (zwłaszcza dla czyściochów co kupują mydło na kilogramy). Postanowiłem więc zostać i rozejrzeć się dalej. Tu muszę zaznaczyć (jakby ktoś jeszcze się nie zorientował), że świat kosmetyków jest dla mnie obcy i niezrozumiały (jak świat wody z Solca Zdroj dla osoby co całe życie piła kranówę do herbaty - jasne, można, ale po co skoro kranówa też smakuje dobrze?). Tak więc rozglądam się ci ja po tym sklepie i czuję się jak za czasów odległej młodości gdy Tata przynosił z pracy zestawy Małego Chemika i to w tym dobrym tego słowa znaczeniu, pobudzającym chałupniczą i młodzieńczą chęć do eksperymentów, a nie w zastraszający sposób przywodzący na myśl sterylne gabinety i fartuchy. Ot gura różnokolorowych, wyłożonych na wierzch kostek, kulek, proszków, płynów, bloków mydła które można sobie samemu pokroić itp. itd. I do tego przemiłe panie wprost zachęcające do zabawy "proszę spróbować tego... niech Pan zamknie oczy i poda rękę... a jak Pan rozetrze to w ten sposób to..." no istna magia. Gdzie indziej baczne oko ekspedientek niczym w fartuchach śledzi moje ruchy niemal chcąc mnie zdzielić po łapie gdy tylko czegoś dotknę, a tu wręcz mi przynoszą miskę z wodą aby pokazać jak pieni się Jelly - magia!

      Usuń
    2. Już wtedy pokochałem tą firmę, zakupiłem kilka drobiazgów i wróciłem do domu z nie mogąc się doczekać miny i reakcji mojej ukochanej (na szczęście chyba nie ma żadnego żenującego określenia na partnerkę, rodem ala "małż" na męża). Na miejscu ukochana, zaczęła się bawić, testować a potem czytać i oglądać przez co firma Lush na dobre zadomowiła się bytując w codziennej atmosferze naszego domu w ostatnim czasie. Mimochodem docierało do mnie, że kurde, ale faktycznie ta firma robi to co robi z jakimś przesłaniem. A jeśli nawet nie z przesłaniem, to kurde, jest w tym potwornie konsekwentna! Udało jej się uchwycić cała filozofie i myśl przewodnią - robimy kosmetyki z sercem bawiąc się tym - nasze kosmetyki nie są aby leczyć nowotwory skóry, nasze masła wyleczą twojej babci z reumatyzmu. To tylko kosmetyki, ale my się świetnie bawimy robiąc je - więc i ty baw się korzystając z nich. Być może dla niektórych ludzi kąpanie pasa w wannie to świetna zabawa, ale dla większości właścicieli słodkich czworonogów to katorga dlatego firma mówi jasno - wiemy, że mycie psów szamponem to słaba zabawa, dlatego my tego nie robimy - i ja to kupuję. Zazwyczaj jestem bardzo sceptyczny jeśli chodzi o tego typu "filozofie", już ja wiem, że gdzieś za tym wszystkim siedzi gruby hajs a każdy dyrektor rozliczany jest z tego ile masła czy tam mydła sprzedał, a nie z tego ile parabenów w tym maśle siedzi - ja to wiem - ale poziom spójności działań tej firmy jest aż nadto dopracowany, aby to było przypadkowe! Gdyby chodziło wyłącznie o hajs dało nie trzeba byłoby przyklejać tych twarzyczek ludzików na opakowania, ani pisać kjutnych tekstów na kartonie od paczki - albo marketingowcy tej firmy naprawdę ciężko pracują na swoje pensje, albo faktycznie gdzieś w tle tego wszystkiego jest coś więcej. A wiedząc, jak chujowi są marketingowcy w dzisiejszych czasach zaczynam wierzyć w to coś więcej.
      Lush: 5 out of 5 gwiazdek!

      Usuń
    3. Co za kiszka, że musiałem pociąć komeć bo był za długi, smuteczek :(

      Usuń
    4. komeć jest przegenialny :D

      Usuń
    5. Mam nadzieję, że więcej ludzi to przeczyta! Nie dość, że treść dobra to i oprawa boska! Klękajcie narody, nadchodzi nowy bloger kosmetyczny :D

      Usuń
    6. Ja już pisałam. Zróbcie duet. Koniecznie.

      Usuń